niedziela, 22 grudnia 2013

Epilog

Przez szeroki, biały korytarz, ozdobiony obrazami o tematyce morskiej, szły dwie niemalże identyczne kobiety. Obie miały na sobie długie, czarne, bogato zdobione suknie. Na dekoltach spoczywały podobne złote naszyjniki. Ich twarze były zasłonięte przez długi tiul tego samego koloru co ubranie. Ciągnął się za nimi i delikatnie falował, kiedy szły. Na czubkach ich głów znajdowały się małe kapelusze zakrywając niewielką część włosów.
Z daleka wyglądały jak identyczne zjawy. Jednak kiedy podeszło się bliżej, dało się dostrzec różnice. Włosy jednej z nich sięgały kolan i miały kolor zielony, a drugiej były długie do pasa i zlewały się czernią z suknią. Również zawieszki na ich szyjach miały inny kształt. Jedna wytworzono na wzór płomienia, a drugą w kształcie błyskawicy.
Skręciły w korytarz, na którego końcu stali dwaj mężczyźni. Byli ubrani w zwykłe, brązowe spodnie i białe koszule oraz solidne ciemne buty. Przy sobie trzymali starannie wypielęgnowane bronie. Gdy otworzyli drzwi, kobiety weszły do dużego pomieszczenia. Przez wielkie okna wpadało światło zachodzącego słońca znad morza, nadając białym ścianom różowo-pomarańczową poświatę. Pochodnie zawieszone w regularnych odstępach na dwóch ścianach jeszcze nie były zapalone. Podobnie z dwoma wielkimi żyrandolami, które zwisały z ciemnego sufitu. W samej sali nie znajdowało się zbyt wiele rzeczy. Jedynie dwa fotele naprzeciwko głównych drzwi, od których dzielił je podłużny, czarny dywan pozłacany skomplikowanymi wzorami po bokach. Po jego obu stronach znajdowały się stoły. Na niektórych ustawiono tace i miski z różnego kalibru jedzeniem, na części z nich znajdowały się narzędzia, przedmioty codziennego użytku i ozdoby, a jeszcze inne stały zupełnie puste. Kobiety usiadły na wygodnych fotelach i spojrzały w stronę wejścia. Odczekały chwilę i w końcu drzwi się otworzyły. Wszedł przez nie pewien mężczyzna ubrany w granatowy mundur z licznymi złoceniami przy piersi. Przemaszerował przez salę i stanął przed ich fotelami. Przyłożył prawą dłoń do serca i ukłonił się.
- Brytyjscy arystokraci uparcie nalegali na wizytę. Chcieli zobaczyć się z Damami – oznajmił, prostując się.
- Dzisiaj? – zapytała z niezadowoleniem Midoriko.
- Zaznaczałyśmy, że w ten dzień nie będziemy zajmować się sprawami politycznymi – dodała Itami.
- Oczywiście – odpowiedział uprzejmie mężczyzna. - Uświadomiłem im to. Okazuje się, że są tu w sprawach osobistych i niezmiernie zależy im na wizycie.
Kobiety spojrzały na siebie. Nie musiały nic mówić. Zawsze rozumiały się bez słów. W końcu odwróciły się i skinęły głową. Mężczyzna pospiesznie ukłonił się i wyszedł. Po dłuższym czasie drzwi ponownie stanęły otworem i w wejściu zjawiły się dwie osoby. Itami gwałtownie podniosła się z miejsca, otwierając szeroko oczy ze zdziwienia. Kiedy jednak kobieta i mężczyzna podeszli bliżej, na jej twarzy wymalowało się rozczarowanie. Midoriko delikatnie ścisnęła ją za rękę, więc Itami usiadła. Brytyjczycy podeszli aż do końca dywanu, gdzie przyłożyli prawą rękę do serca i skłonili głowy. Gdy podnieśli na nie spojrzenia, Itami odwróciła wzrok. Mężczyzna, który przed nią stał, był niesamowicie podobny do Itachiego. Rysy jego twarzy z daleka wyglądały tak samo, ale gdy podszedł bliżej, dało się dostrzec znaczne różnice. Mimo licznych zmarszczek nieskazitelny błękit oczu, zarówno mężczyzny jak i kobiety, boleśnie przypominał jej ten, który miał Itachi.
- Witajcie na Wyspie Popiołów – powiedziała Midoriko. – Jak wam powiedziano, dziś obchodzimy święto i nie zajmujemy się sprawami dyplomatycznymi. Więc co was tu sprowadza?
Przez chwilę nastąpiła cisza. Itami zerknęła na nich z ciekawości. Dwójka patrzyła na siebie, aż w końcu kobieta spojrzała jej prosto w oczy.
- Chcieliśmy złożyć podziękowania za to niesamowite upamiętnienie śmierci naszego syna.
Itami ponownie wybałuszyła oczy i poczuła, jak serce zaczęło walić z całej siły w jej klatkę piersiową. Midoriko natomiast uniosła brwi do góry, po czym odwróciła wzrok.
- Nie pochwalaliśmy jego marzenia, ale to, co na końcu swojej podróży chciał osiągnąć i co wam udało się zrealizować, jest naprawdę szlachetne – oznajmił mężczyzna.
Itami wstała i zeszła z podniesienia. Podeszła szybko do White’ów. W jej oczach kręciły się łzy.
- Nie ma za co dziękować – powiedziała roztrzęsionym głosem. – To wszystko zasługa Itachiego i jego rywala. Mogą być państwo dumni ze swojego syna. Był on najbardziej niezwykłym człowiekiem, jakiego spotkałam w całym moim życiu. Możecie mi wierzyć, że różnił się od takich piratów, jakich wy, ludzie z lądu, widzicie.
- Nie wątpimy w to – delikatnie uśmiechnęła się White. – Mam coś, co powinnam ci przekazać już dawno temu.
Itami spojrzała z zaskoczeniem na kobietę. Matka Itachiego zerknęła na męża, który wyjął kopertę z górnej kieszeni marynarki i podał ją Itami. Wzięła ją do ręki i natychmiast rozpoznała stempel z krukiem. Drżącymi rękoma wyciągnęła ze środka list. Gdy tylko zaczęła czytać, łzy pociekły jej z policzków. Im dłużej wpatrywała się w tekst, tym bardziej obficie płakała. Matka Itachiego trzymała ją w tym czasie za rękę. W końcu Itami zsunęła się i opadła na kolana, wpatrują się w kartkę papieru. Czytała jeden kawałek już piąty raz i wciąż bolał ją tak samo.

Muszę cię jeszcze o coś poprosić. Jeśli kiedykolwiek będzie ci dane spotkać się albo usłyszeć o Itami Ikedzie, proszę cię, przekaż jej, że mój żal i miłość będą trwały wiecznie.
Jeżeli przeżyję, następnym razem przy naszym spotkaniu, spełnię już swoje marzenie.

Midoriko podniosła się z siedzenia i podeszła do Itami. Rzuciła okiem na list i uniosła brwi do góry, widząc podpis. Potem spojrzała na White’ów.
- Bardzo dziękujemy za wizytę i ten prezent – powiedziała. - Zapraszamy na Plac Główny, gdy zajdzie słońce. Zobaczymy się tam.
- Na pewno będziemy – odpowiedziała matka.
- Dziękujemy za zaproszenie i przyjęcie – dodał ojciec.
Skłonili głowy Midoriko, po czym każdy położył rękę na ramieniu Itami, która skinęła im. Po tym odeszli w stronę wyjścia. Midoriko spojrzała na wciąż zapłakaną Itami.
- Wstawaj. Niedługo nasi goście przypływają – powiedziała cicho, pomagając jej podnieść się. - Pomoczysz ten list.

Tego dnia miasto obchodziło smutne święto. Dzień upamiętniający śmierć kapitana Itachiego White’a oraz jego wroga Lalki Rogera, którzy wspólnie stworzyli azyl dla piratów – Wyspę Popiołów. W całym miasteczku panowała cisza i spokój. W żadnym budynku nie świeciło się światło. W żadnym mieszkaniu nie znajdowali się ludzie. Wszyscy wyszli. Od Wielkiego Domu Czarnych Dam po Główny Plac po bokach głównej ulicy stał lud. Piraci, korsarze, marynarze, rybacy, medycy, rzemieślnicy. Kobiety, mężczyźni, starzy, dzieci. Wszyscy czekali na pochód. Rozmawiali ze sobą jedynie szeptem. Tylko czasami któreś dziecko zapłakało. W końcu zabrzmiał długo oczekiwany dzwon. Cała ludność zamilkła. Do ich uszu dobiegł świst silnego, nadmorskiego, zimnego wiatru, szmer poruszanych drzew, stukanie łodzi o pomosty i uderzanie wzburzonych fal o brzeg plaży. Temu wszystkiemu towarzyszył dzwon, który wybijał godzinę ciszy. W końcu Drzwi Wielkiego Domu stanęły otworem. Wyszły z niego najpierw cztery postacie. Trzymały w rękach długie świece, których światło mieniło się w ciemności. Po środku sunęły Czarne Damy ze swoimi sukniami i długimi tiulami na głowach. Po ich obu stronach szły dwie kobiety. Jedna z kasztanowymi, dużymi lokami w wąskiej, prostej, czarnej sukience. Druga zaś miała blond włosy, które doskonale kontrastowały z bufiastą ciemną suknią. Przy jej uchu wisiał kolczyk w kształcie rogu, a na głowie spoczywał srebrny diadem. Szły blisko siebie, skupione na świecach. Tuż za nimi podążała czwórka mężczyzn. Za Czarnymi Damami szli żołnierze Wyspy Popiołów w granatowych garniturach, za Kikari ciemnoskóry mężczyzna ze złotą koroną na głowie, odziany w biały, odświętny strój. Za Asumą podążał ubrany dość podobnie Koreańczyk. W dalszym odstępie z Wielkiego Domu wyłonili się inni ludzie, których odzież różniła się tylko detalami. Gdy kobiety z przodu wyszły z ogrodów i wkroczyły na główną drogę, rozproszyły się, podchodząc do ludzi zebranych po obu stronach drogi. Zapaliły kilku z nich świece i ruszyły dalej. Tłum przekazywał sobie ogień, odpalając od siebie knoty. W ten sposób powoli poruszali się do przodu, przekazując światło innym. Tam gdzie osoby z Wielkiego Domu kończyły główny pochód, dołączali się cywile, którzy mieli już zapalone świece. Po godzinie tego marszu doszli na Główny Plac. W samym jego centrum stała potężna, ogromna rzeźba widoczna z morza. Przedstawiała ona dwie postacie. Itachiego oraz Trafalgara, którzy w jednej ręce dzierżyli katany, a drugimi ściskali swoje dłonie. Patrzyli prosto w swoje oczy z determinacją wymalowaną na twarzach. W dodatku na ramieniu każdy miał własną flagę. Pod ich nogami zaś leżała skrzynia ze skarbem. Czarne Damy weszły na podniesienie i stanęły przed kamiennym kufrem. Nie odwracając się, obie zaczęły śpiewać pieśń. Kikari dołączyła do nich w Fidżyjskiej wersji, a Asuma w Koreańskiej. W krótkim czasie wszyscy zgromadzeni złączyli swoje głosy. Trudno było wyłapać słowa, kiedy każdy śpiewał w swoim ojczystym języku. Mimo to wszyscy znali tę pieśń.

Bracia, porwani w morskie pieczary,
Wznoście się ponad nasze filary.
Usłyszcie lament serc roztrzaskanych,
Świętem czarnego dnia wywołanych,
Jak deski naszych poległych statków
Rozprutych zła siłami ostatków.

Morze, najpiękniejsze w żałobie,
Pochowaj nas w zapadłym grobie,
Kiedy przyjdzie dzień, by przywitać śmierć
I dać jej mozolnego życia perć.
Tylko w ryku twoich groźnych fal
Wiecznie zapaść w głębi nie jest żal.

Przyjaciele, szarpiący szal wstrętu,
Wysłuchajcie załogi okrętu,
Który zaciągnęliście do piekła
Gdzie paląca brama was urzekła.
Zerknijcie na ziszczone marzenia
Chwały i azylu wypełnienia.

Gdy skończyli, na powrót zapadła grobowa cisza. Czarne Damy ułożyły na brzegu kamiennej skrzyni swoje świece. Gdy odeszły, Asuma i Kikari zrobiły to samo. Ich strażniczy powtórzyli czynność, a następnie kilku żołnierzy wytworzyło drewniany murek, na którym każdy mógł ułożyć swoją świeczkę. Towarzyszył temu zawodzący śpiew chóru o morskich przygodach. Kiedy znów zapadła cisza, główny pochód ruszył w stronę morza. Powoli przechodzili koło domów, wybudowanych około dwudziestu pięciu lat temu. Minęli kilka pól, które udało im się zagospodarować w podobnym czasie. W końcu doszli nad brzeg morza, będącego częścią ich małego świata. Wyspa Popiołów nie istniała bez morza i dla nich morze nie istniało bez Wyspy Popiołów. Miażdżąca większość mieszkańców pływała na otwartych wodach, toteż nauczona była szacunku i strachu przed nim. Myśl o podróżach napawała ich lękiem, a jednocześnie nieopisaną ekscytacją. Nie mogli ominąć morza w świętowaniu.
Gdy na plaży zebrał się już tłum, pierwsza czwórka chwyciła się za ręce i weszła po kolana do wody. W tej samej chwili rzuciła się w jej czerń. Zaraz po nich wszyscy zrobili to samo. Chcieli się obmyć. Jakby morze miało im wybaczyć wszystkie grzechy, jakby miało dać im nowe życie. A kiedy już wyłonili się z wody, wiatr szarpnął z całych sił, aż dobiegł ich ryk fal grzmiący im w uszach, poruszający ich obrzeża umysłów.

Itami i Midoriko stały przed grobami. Szczere łzy spływały obficie, ale cicho po ich policzkach. Usłyszały za sobą kroki, więc odwróciły się. Ku nim szły Kikari i Asuma. Stały przez dłuższy czas w ciszy. W końcu Asuma położyła rękę na ramieniu Itami.
- Byłyby z ciebie dumny – powiedziała
Itami tylko pokiwała głową, nie mogąc wypowiedzieć ani słowa.
- Dzisiaj odwiedzili ją jego rodzice – powiedziała cicho Midoriko. – Dostała też list. Dziś musi być dla ciebie najpiękniejsze święto ze wszystkich.
Kikari spojrzała na zamglone oczy Midoriko. Nagle zrobiło jej się żal. Midoriko nie miała wcześniej żadnych przyjaciół. Zapoznała się z kilkoma osobami, które podziwiały Lalkę Rogera, ale nigdy nie zbliżyła się do nich zanadto. W dodatku nie zostało jej po nim nic po za lalką, która stanowiła broń. Wciąż żyła jedynie wspomnieniami. Kikari westchnęła głośno i położyła dłoń na jej ramieniu.
- Na szczęście ten smutny dzień dobiega końca – powiedziała.
- Kiedy wracacie? – zapytała Midoriko.
- Ja wypływam już nazajutrz wieczorem – mruknęła Kikari - Podróż zajmuje, a kraj nie lubi radzić sobie bez króla i królowej.
- Wciąż nie rozumiem, jakim cudem mogliście wziąć ślub, skoro go nie kochasz – burknęła Asuma.
- Presja ze strony doradców. Ratu też nie chciał ze względu na mnie. Ale lud potrzebował nowego króla. W końcu mój ojciec zmarł jakieś dwa lata po powrocie. Doszliśmy do wniosku, że tak będzie najlepiej dla naszych ludzi. Choć i tak wszyscy wiedzą, jak to wygląda w rzeczywistości – wzruszyła ramionami.
Przez chwilę znów zapadła cisza. Wpatrywały się w groby, wspominając różne chwile. Zawsze wtedy przychodziły im do głowy zarówno te dobre jak i złe. Musiały pamiętać wszystkie, żeby nie wyidealizować człowieka. Ale powinny skupiać się głównie na tym, co było dobre, bo w końcu to miało największe znaczenie. Z tego zapomnienia wyrwał je głos dziecka, wołającego „babciu!”. Odwróciły się i zobaczyły, biegnącą ku nim małą dziewczynkę. Miała śniadą karnację, skośne oczy i rozpuszczone czarne włosy.
- Czuję się taka stara, kiedy to słyszę – jęknęła Asuma.
- Myślę, że twoje dzieci bardzo polubiłyby Juna – uśmiechnęła się smutno Kikari.
Asuma otarła łzy z oczu, po czym kucnęła i dziewczynka wpadła w jej ramiona, przytulając się mocno. Wzięła ją na ręce i spojrzała na idącą ku nim kobietę, która była do niej bardzo podobna.
- Wybacz, mamo, nie mogłam jej utrzymać w jednym miejscu – powiedziała przepraszającym tonem.
Asuma machnęła ręką na znak, że nic się nie stało. Itami natomiast podeszła do dziewczynki i zaczęła ją zaczepiać. Gdy skończyła bawić się z nią, spojrzała na córkę Asumy. Poczuła, jak żal ścisnął jej serce. Za każdym razem, gdy widziała jej rodzinę, miała ochotę płakać. Gdyby nie ta walka, może mogłaby żyć tak samo jak ona. Z całego serca zazdrościła Asumie, ale jednocześnie potrafiła cieszyć się jej szczęściem. Choć nie było to łatwe.
Itami spojrzała na Midoriko i dostrzegła podobne uczucie w jej oczach. Jednak ona wcale nie chciała mieć dzieci. Bolało ją, gdy widziała, jak długo pomiędzy Asumą a Minho trwała namiętna miłość. Zupełnie jakby nie zmienili się od tych dwudziestu pięciu lat. Itami westchnęła i spojrzała na rozgwieżdżone niebo, które kiedyś przez całą noc oglądali z Itachim na bukszprycie. Może w innym życiu znów uda nam się spotkać.

Obserwatorzy