Następnego dnia
przed śniadaniem w kajucie Kikari pojawiła się Asuma.
- Chłopaki już poszli? – spytała Souten.
- Tak. Kapitan powiedział, że przy
okazji załatwi takie sprawy jak uzupełnianie zapasów jedzenia i tym podobne.
- Prosiłaś, żeby kupił ci kolejną
zabawkę, prawda?
- Tak! – rozpromieniła się. – Utnie
mi z wypłaty. O ile będzie miał czas. Kazałam mu zostawić Juna, żeby
pilnował wybrzeża.
- Świetny z ciebie strateg.
- Dziękuję.
- W końcu planujesz większość naszych
napadów i poczynań obronnych. A wtedy chyba zawsze wychodzimy zwycięsko –
wyszczerzyła się.
- Trudno o przegraną z twoim i Sumisu
zamiłowaniem do walki – zauważyła, chociaż było widać, że męskie imię jak
zwykle wypowiedziała z pogardą.
- Nie możesz o tym zapomnieć, co?
- Nie – odpowiedziała chłodno.
- Wiesz…to nie było do końca tak, że
on ją zabił…
- Doskonale wiedział, że tam była! Ale
co zrobił?! Rzucił tą skałą w sam środek ich bazy!
- Liczyło się dla niego powodzenie
misji – wyjaśniła, delikatnie dobierając słowa.
- To nie jest ważniejsze od życia Tsuyi!
– wrzasnęła, a jej oczy napełniły się łzami. - Mógł przecież sam pójść tam i ją
znaleźć…zabrać…
- To by nie wyszło. Jun i kapitan byli
już ranni. Gdyby Sumisu tam poszedł, bardzo możliwe, że zostałby też skrzywdzony.
- Ale Tsuya by żyła! – ponownie
krzyknęła, lecz teraz łzy już spływały strumieniami po jej policzkach.
- Jednakże istniałoby ryzyko śmierci
kogoś innego – oznajmiła. – Skończmy już o tym rozmawiać.
Kikari podeszła do Asumy
i mocną ją przytuliła. Słyszała tylko łkanie. Kikari nie lubiła rozmawiać o tym
wydarzeniu. Wiedziała, że to sprawia wielki ból Asumie. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że były z Tsuyą bardzo bliskimi
przyjaciółkami. Asuma nie myśli racjonalnie, kiedy wspomina jej śmierć.
- Spokojnie – powiedziała na głos
Kikari. – Wiem, że ci ciężko.
- Nieważne – mruknęła Asuma
Odsunęła się od przyjaciółki.
Pociągnąwszy nosem, otarła łzy.
- Pójdę do siebie. Może wieczorem
wyjdę. Zobaczysz co z Itami?
- Tak.
Asuma wyszła z
kajuty. Kikari westchnęła i wstała z
koi. Rozciągnęła się, po czym zarzuciła łuk na plecy i opuściła pomieszczenie.
Zeszła piętro niżej i zamiast skręcić w wejście do jadłodajni, gdzie panował
powszechny gwar, weszła przez zamknięte drzwi.
Znalazła się w
bardzo ciepłym miejscu. Roiło się w nim od różnych zapachów potraw. Była to
kuchnia. Przemierzyła kilka metrów, idąc w kierunku miejsca, gdzie była jej
znajoma. Wtem pewien masywny mężczyzna stanął jej na drodze.
- A panienka co tutaj robi? – zapytał
patrząc się na nią z góry.
- Zejdź mi z drogi, jeśli nie chcesz,
żeby stała ci się krzywda – mruknęła, obchodząc go niewzruszona.
Człowiek chciał ją
złapać za ramię, ale ta tylko się odwróciła i przyłożyła strzałę do jego szyi.
- Słuchaj się, kiedy kobieta z
czołówki daje ci dobrą radę – prychnęła, patrząc na niego pogardliwie.
Opuściła broń i
przeszła przez próg. Stanęła na środku pokoju, w którym dookoła były
rozstawione szafki kuchenne ze zlewami. Stali przy nich ludzie i myli naczynia.
- Cacteng – odchrząknęła.
- Pani Kikari! – zawołała niska
dziewczyna, odwracając się.
Była to chuda trzynastolatka.
Duże żółte oczy patrzyły na Kikari z wielką radością a zarazem podziwem i
szacunkiem. Przez chwilę jej spojrzenie zmieniło się na lekko rozczarowane, jednak
trwało to tak krótko, że Souten sądziła, iż to tylko złudzenie.
- Załatw mi dwie porcje czegoś dobrego
jak wczoraj, dobrze Nicol? – spytała Kikari.
- Oczywiście – kiwnęła energicznie
głową, aż siatka na fioletowych włosach opadła na jej brwi. – To samo, czy ma
pani ochotę na coś innego?
- Zaskocz mnie – westchnęła, stając
obok Nicol. – Ja cię zastąpię przez tę chwilę.
Ostatnie zdanie
dość zdziwiło Cacteng, ale nic nie
powiedziała. Jedynie uśmiechnęła się i wybiegła z pomieszczenia. Kikari wzięła
się za zmywanie naczyń. Wyraźnie czuła na sobie ciekawskie spojrzenia
pozostałych, ale nie zwracała na to uwagi. Po dłuższej chwili z hukiem wpadła
Nicol.
- Już jestem! Mam dla pani Kikari
indyka – oznajmiła z szerokim uśmiechem, który ewidentnie wyrażał, że jest z
siebie zadowolona.
Kikari wytarła ręce
o szmatę i wzięła dwa pakunki. Od razu do jej nozdrzy wdarł się zapach mięsa,
który był dla niej czymś cudownym.
- Dziękuję – powiedziała. – Wczoraj byłaś jakaś nerwowa.
- Dziękuję – powiedziała. – Wczoraj byłaś jakaś nerwowa.
- Co? – wybałuszyła oczy i szybko
odwróciła wzrok. – Ja? Naprawdę? Bo…nie wiem...tak jakoś dziwnie wyszło…I było
was tak dużo! Nie przywykłam do towarzystwa twoich nowych przyjaciół.
- Do Juna?
- Co?!
- Rozumiem – rzekła krótko,
przymykając oczy.
Kikari odwróciła
się i ruszyła w kierunku wyjścia.
- Nie. Ja…
Ale głos Nicol
zginął w innych hałasach i pokrzykiwaniach kuchennych. Kikari kierowała się do
kliniki z uśmiechem. Gdy otworzyła drzwi, rozejrzała się po pomieszczeniu, ale
nigdzie nie zauważyła Itami. Natomiast Elliot spostrzegła Kikari.
- Kogo szukasz? – zapytała lekarka.
- Itamaki.
- Przecież kapitan kazał ją zabrać –
rzuciła, wsadzając łyżkę do kubka i zaczęła coś mieszać.
- Jak to? Kiedy? – zdziwiła się.
- Wczoraj. Wyleciała rano z wami, a
później ten rudy majtek mnie poinformował, że Itachi kazał ją zabrać.
- Kapitan kazał mu zabrać ją do
kliniki.
W oczach obu kobiet
malowała się powaga..
- A więc gdzie ona jest? – zapytała w
końcu Kikari.
- Obawiam się, że na lądzie –
stwierdziła i wbiła w nią świdrujące spojrzenie
Jednak była w
stanie robić to tylko przez chwilę, gdyż Kikari nagle znikła. Jedyne, co Elliot
widziała to dwa pakunki, które upadły na ziemię, oraz drzwi otwierane jakby
przez nikogo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz