czwartek, 19 lipca 2012

5

Następnego dnia przed śniadaniem w kajucie Kikari pojawiła się Asuma.
- Chłopaki już poszli? – spytała Souten.
- Tak. Kapitan powiedział, że przy okazji załatwi takie sprawy jak uzupełnianie zapasów jedzenia i tym podobne.
- Prosiłaś, żeby kupił ci kolejną zabawkę, prawda?
- Tak! – rozpromieniła się. – Utnie mi z wypłaty. O ile będzie miał czas. Kazałam mu zostawić Juna, żeby pilnował wybrzeża.
- Świetny z ciebie strateg.
- Dziękuję.
- W końcu planujesz większość naszych napadów i poczynań obronnych. A wtedy chyba zawsze wychodzimy zwycięsko – wyszczerzyła się.
- Trudno o przegraną z twoim i Sumisu zamiłowaniem do walki – zauważyła, chociaż było widać, że męskie imię jak zwykle wypowiedziała z pogardą.
- Nie możesz o tym zapomnieć, co?
- Nie – odpowiedziała chłodno.
- Wiesz…to nie było do końca tak, że on ją zabił…
- Doskonale wiedział, że tam była! Ale co zrobił?! Rzucił tą skałą w sam środek ich bazy!
- Liczyło się dla niego powodzenie misji – wyjaśniła, delikatnie dobierając słowa.
- To nie jest ważniejsze od życia Tsuyi! – wrzasnęła, a jej oczy napełniły się łzami. - Mógł przecież sam pójść tam i ją znaleźć…zabrać…
- To by nie wyszło. Jun i kapitan byli już ranni. Gdyby Sumisu tam poszedł, bardzo możliwe, że zostałby też skrzywdzony.
- Ale Tsuya by żyła! – ponownie krzyknęła, lecz teraz łzy już spływały strumieniami po jej policzkach.
- Jednakże istniałoby ryzyko śmierci kogoś innego – oznajmiła. – Skończmy już o tym rozmawiać.
Kikari podeszła do Asumy i mocną ją przytuliła. Słyszała tylko łkanie. Kikari nie lubiła rozmawiać o tym wydarzeniu. Wiedziała, że to sprawia wielki ból Asumie. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że były z Tsuyą bardzo bliskimi przyjaciółkami. Asuma nie myśli racjonalnie, kiedy wspomina jej śmierć.
- Spokojnie – powiedziała na głos Kikari. – Wiem, że ci ciężko.
- Nieważne – mruknęła Asuma
Odsunęła się od przyjaciółki. Pociągnąwszy nosem, otarła łzy.
- Pójdę do siebie. Może wieczorem wyjdę. Zobaczysz co z Itami?
- Tak.
Asuma wyszła z kajuty. Kikari  westchnęła i wstała z koi. Rozciągnęła się, po czym zarzuciła łuk na plecy i opuściła pomieszczenie. Zeszła piętro niżej i zamiast skręcić w wejście do jadłodajni, gdzie panował powszechny gwar, weszła przez zamknięte drzwi.
Znalazła się w bardzo ciepłym miejscu. Roiło się w nim od różnych zapachów potraw. Była to kuchnia. Przemierzyła kilka metrów, idąc w kierunku miejsca, gdzie była jej znajoma. Wtem pewien masywny mężczyzna stanął jej na drodze.
- A panienka co tutaj robi? – zapytał patrząc się na nią z góry.
- Zejdź mi z drogi, jeśli nie chcesz, żeby stała ci się krzywda – mruknęła, obchodząc go niewzruszona.
Człowiek chciał ją złapać za ramię, ale ta tylko się odwróciła i przyłożyła strzałę do jego szyi.
- Słuchaj się, kiedy kobieta z czołówki daje ci dobrą radę – prychnęła, patrząc na niego pogardliwie.
Opuściła broń i przeszła przez próg. Stanęła na środku pokoju, w którym dookoła były rozstawione szafki kuchenne ze zlewami. Stali przy nich ludzie i myli naczynia.
- Cacteng – odchrząknęła.
- Pani Kikari! – zawołała niska dziewczyna, odwracając się.
Była to chuda trzynastolatka. Duże żółte oczy patrzyły na Kikari z wielką radością a zarazem podziwem i szacunkiem. Przez chwilę jej spojrzenie zmieniło się na lekko rozczarowane, jednak trwało to tak krótko, że Souten sądziła, iż to tylko złudzenie.
- Załatw mi dwie porcje czegoś dobrego jak wczoraj, dobrze Nicol? – spytała Kikari.
- Oczywiście – kiwnęła energicznie głową, aż siatka na fioletowych włosach opadła na jej brwi. – To samo, czy ma pani ochotę na coś innego?
- Zaskocz mnie – westchnęła, stając obok Nicol. – Ja cię zastąpię przez tę chwilę.
Ostatnie zdanie dość zdziwiło Cacteng,  ale nic nie powiedziała. Jedynie uśmiechnęła się i wybiegła z pomieszczenia. Kikari wzięła się za zmywanie naczyń. Wyraźnie czuła na sobie ciekawskie spojrzenia pozostałych, ale nie zwracała na to uwagi. Po dłuższej chwili z hukiem wpadła Nicol.
- Już jestem! Mam dla pani Kikari indyka – oznajmiła z szerokim uśmiechem, który ewidentnie wyrażał, że jest z siebie zadowolona.
Kikari wytarła ręce o szmatę i wzięła dwa pakunki. Od razu do jej nozdrzy wdarł się zapach mięsa, który był dla niej czymś cudownym.
- Dziękuję – powiedziała. – Wczoraj byłaś jakaś nerwowa.
- Co? – wybałuszyła oczy i szybko odwróciła wzrok. – Ja? Naprawdę? Bo…nie wiem...tak jakoś dziwnie wyszło…I było was tak dużo! Nie przywykłam do towarzystwa twoich nowych przyjaciół.
- Do Juna?
- Co?!
- Rozumiem – rzekła krótko, przymykając oczy.
Kikari odwróciła się i ruszyła w kierunku wyjścia.
- Nie. Ja…
Ale głos Nicol zginął w innych hałasach i pokrzykiwaniach kuchennych. Kikari kierowała się do kliniki z uśmiechem. Gdy otworzyła drzwi, rozejrzała się po pomieszczeniu, ale nigdzie nie zauważyła Itami. Natomiast Elliot spostrzegła Kikari.
- Kogo szukasz? – zapytała lekarka.
- Itamaki.
- Przecież kapitan kazał ją zabrać – rzuciła, wsadzając łyżkę do kubka i zaczęła coś mieszać.
- Jak to? Kiedy? – zdziwiła się.
- Wczoraj. Wyleciała rano z wami, a później ten rudy majtek mnie poinformował, że Itachi kazał ją zabrać.
- Kapitan kazał mu zabrać ją do kliniki.
W oczach obu kobiet malowała się powaga..
- A więc gdzie ona jest? – zapytała w końcu Kikari.
- Obawiam się, że na lądzie – stwierdziła i wbiła w nią świdrujące spojrzenie
Jednak była w stanie robić to tylko przez chwilę, gdyż Kikari nagle znikła. Jedyne, co Elliot widziała to dwa pakunki, które upadły na ziemię, oraz drzwi otwierane jakby przez nikogo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy