czwartek, 19 lipca 2012

6 cz.1

Kikari zeszła na ląd, wciąż niewidzialna, i rozejrzała się. Zauważyła pewnego chłopca, który szedł obok konia. Stanęła w cieniu i po sprawdzeniu terenu, stała się widoczna. Zarzuciwszy kaptur na głowę, podeszła do tamtego człowieka.
- Przepraszam. Gdzie mogłabym znaleźć najbliższą klinikę po za tym miastem? – spytała.
- W Guantánamo – odpowiedział chłopak po krótkim zastanowieniu. - Wczoraj stamtąd wróciłem. Wybiera się tam pani?
- Tak.
- Może panią podwieźć?
- Nie, dziękuję. Masz mapę, albo coś takiego?
- Tak – rzekł.
Chłopak sięgnął do czarnej torby i wyciągnął rulonik, po czym podał go Kikari.
- Proszę.
- Dziękuję – powiedziała cicho.
Rozwinęła mapę i przyjrzała się jej. Następnie schowała rękę za plecy, chwytając strzałę schowaną pod peleryną. Spojrzała spod kaptura na chłopca, który patrzył się na nią z zaciekawieniem i przyjaznym uśmiechem. To doprowadziło Kikari do wątpliwości. Miała go zabić, ale nie potrafiła. Chociaż wcześniej uśmiercała wielu ludzi. Daj spokój – powiedziała do siebie w głowie. Przycisnęła palce do strzały i szybkim ruchem wbiła ją w jego lewą rękę. Natychmiast stała się niewidzialna, po czym dosiadła konia i ruszyła w stronę Guantánamo, pozostawiając za sobą krwawiącego chłopaka. Dobrze zrobiłam. Nie musiałam go zabijać – pocieszyła się w głowie. Jednak było jej z tym źle. Nie podobało jej się, że czuła litość. Uważała to za słabość. Następnym razem, jeśli ktoś mi stanie na drodze, nie będzie miał tyle szczęścia.
Jadąc na koniu, ponownie przestudiowała mapę. Będę musiała zatrzymać się trochę przed tym miastem. Z tego, co pamiętam, jest jednym z punktów wymian – stwierdziła, po czym schowała rulonik i ponagliła konia.
Gdy już dobrze widziała zarys miasta na horyzoncie, zatrzymała się na ścieżce prowadzącej pomiędzy wysokimi podrównikowymi drzewami. Zeskoczyła z siodła. Stała się niewidzialna i pobiegła ku malującym się na tle błękitnego nieba budynkom. Słońce świeciło i grzało, a wiatr ochładzał jej ciało, co było przyjemnym uczuciem, podobnym do tego, którego doznawała na morzu. Choć przy bramie do Guantánamo stali wartownicy, przeszła przez nią bez problemu, dzięki swoim zdolnościom. Miejscowość okazała się nieduża. Domki wyglądały na biedne. Ale Kikari ani to nie dziwiło, ani nie zwracała na to specjalnej uwagi. Na jednej z uliczek spytała się przechodnia, na chwilę uwidaczniając swoje ciało, gdzie znajduje się klinika. Następnie znów stała się niewidzialna i ruszyła w kierunku medycznego budynku. Na jej szczęście ktoś akurat tam wchodził, więc ruszyła za nim, dzięki czemu mogła uniknąć czegoś, co wyglądałoby jak drzwi, które otworzyły się same z siebie.
Klinika w środku okazała się jeszcze brzydsza niż na zewnątrz. Białe ściany były obdrapane, a w niektórych miejscach nawet dostrzegła grzyba. Skrzywiła się, z trudem powstrzymując odruch wymiotny. Mimo tego obskurnego wyglądu, po długim korytarzu krzątali się ludzie w czystych, białych kitlach. Nie zdawali się być ciężko pracujący. Kikari przemierzyła drogę od wejścia do przeciwległej ściany, po drodze zaglądając w każde otwarte drzwi. Jednak nie znalazła tam Itami. Weszła do jednego pomieszczenia, w którym nikogo nie zauważyła. Dopiero gdy się upewniła, że nikogo tam nie było, stała się widzialna. Mimo to nie ściągnęła z głowy kaptura. Wyszła stamtąd szybko i wolniejszym krokiem wróciła na przód budynku, gdzie znajdowało się okienko, które - jak sądziła - służyło jako rejestracja.
- Przyszłam w odwiedziny – powiedziała krótko.
Kobieta po drugiej stronie z ciemnobrązowymi włosami spojrzała na nią spod wielkich okularów.
- Niby kogo? – zapytała, unosząc jedną brew do góry.
- Itamaki – odpowiedziała.
- Ikeda? – zastanowiła się.
Kikari spojrzała na nią z lekką dezorientacją. Itami nigdy nie wspominała, jak się nazywa. Możliwe że to jej nazwisko? Brunetka zwróciła wzrok na swoją towarzyszkę, po czym przeniosła go znów na Kikari.
- Myślę, że moja koleżanka Novia, chętnie cię do niej zaprowadzi – uśmiechnęła się.
Kikari nie spodobał się ten gest, ale nic nie powiedziała. Druga kobieta z rejestracji, o platynowych włosach, wstała i weszła na korytarz. Poprowadziła Kikari na jego koniec. Skręciły do tego samego pokoju, w którym wcześniej Kikari się uwidoczniła.
- Ale tu nikogo nie ma – rzekła.
- Wiem. Dlatego tu jesteśmy – wyszczerzyła się, a drzwi nagle zostały zamknięte. – W ten sposób nie uciekniesz.
Kikari natychmiast sięgnęła pod płaszcz i wycelowała w Novię.
- Nie radziłabym. Myślałam, że chcesz uratować swoją przyjaciółkę. Wymachując strzałami na prawo i lewo, mogłaby stać się jej krzywda.
Cholerna manipulantka.
- Czego chcesz? – zapytała szorstko Kikari.
- Jej – odpowiedziała krótko. - A jeśli chodzi o ciebie – tu zawiesiła głos – byłabym wdzięczna, gdybyś się nie ruszała. Dziękuję.
Novia zaczęła iść w stronę Kikari, która przebierała kolanami, ale jej stopy nie chciały się oderwać od podłoża.
- Coś ty mi zrobiła? – syknęła, naprężając łuk.
- Odłóż to – rzekła chłodno, podchodząc jeszcze bliżej.
Wtem strzała wystrzeliła. Hiszpanka zrobiła unik, ale pocisk trafił ją w ramię.
- Bezczelna! – ryknęła, wystawiając w stronę Kikari wolną rękę.
Wtedy Souten upuściła łuk, a jej ręce wygięły się boleśnie do tyłu, ciągnięte jakby przez niewidzialną siłę. Jęknęła z bólu. Novia podeszła do niej i pchnęła ją, aż ta upadła na ziemię.
- Nie wiem jakie to uczucie być zmuszanym do zrobienia czegoś, ale sprawić by ktoś inny robił, co ja chcę, jest bardzo przyjemne – uśmiechnęła się triumfalnie.
- Zabiję cię prędzej, czy później – fuknęła.
- Nie sądzisz, że to zabawne, iż mówi mi to osoba, która leży tuż u moich stóp? – zaśmiała się sadystycznie. – Och. Chyba mam ochotę przyjąć pokłon.
Novia machnęła ręką, a Kikari od razu wygięła się, padając z impetem na twarz i wydając z siebie przekleństwo.
- Dziękuję, dziękuję. Wiem, że jestem wspaniała. Nie trzeba było.
- Starczy – rozległ się skądś męski głos.
- Walter? – zdziwiła się Novia. – Czemu?
- Nasz gość nie jest tym zachwycony.
- I w związku z tym?
- Nie wiesz? Nasz gość musi być zadowolony z pobytu – zakpił. – Podnieś ją.
Włosy Kikari zaczęły być ciągnięte przez nieznaną moc do góry, aż zawisła w powietrzu, krzywiąc się z bólu.
- Krew jej cieknie z nosa. Pobrudzi podłogę. Uważałabyś trochę – mruknął chłopak i wszedł w drzwi, których wcześniej nie było.
Novia zlikwidowała wszelkie siły działające na Kikari, ale osobiście chwyciła ją za złote włosy i pociągnęła w ten sposób, idąc za mężczyzną. Souten nie widziała zbyt wiele, jednak udało jej się zauważyć, że zjeżdżali czymś w dół. Na ścianach wisiały pochodnie. W końcu zatrzymali się i wyszli z zamkniętego pomieszczenia. W następnym miejscu było jakoś dziwnie ciepło. Z trudem powstrzymywała się, żeby nie jęknąć z bólu, ale nie chciała dawać dodatkowej satysfakcji Novii. W końcu stanęli i poczuła, że założyli jej coś żelaznego na ręce. Mogła już podnieść głowę, gdyż nikt nie trzymał ją za włosy. Widziała nad sobą Novię, która uśmiechała się wyraźnie z siebie zadowolona. Jednak po chwili odwróciła się i poszła gdzieś. Dopiero wtedy Kikari mogła się rozejrzeć. Znajdowała się w bardzo dziwnym, dużym i ciepłym miejscu. Przeważał kolor lekko zardzewiałej miedzi. Wokół ścian i sufitów wisiały rury, przypominające wijącego się węża. Gdzie niegdzie stały duże zbiorniki. Z jednych buchała para, inne tylko lekko parowały. Skorodowane, blaszane pojemniki były gęsto rozstawione po obiekcie. W czterech miejscach stały jakby małe domki, składające się prawdopodobnie z jednego lub dwóch pomieszczeń. Natomiast na samym środku widniała dużo większa budowla, trochę przypominając dom, trochę zamknięty kocioł. Właśnie tam wchodziła Novia i jej kompan. Co to za chore miejsce?
Czekała jakiś czas, uważnie przyglądając się temu dziwacznemu pomieszczeniu i poszukując jakiegokolwiek punktu wyjścia. Dopiero wtedy zrozumiała, że Itamaki na pewno musiała tam być. Może w którymś z tych budynków – pomyślała. Korzystając z wolnej chwili, zaczęła obmyślać plan ucieczki.
Po kilku minutach z centrum wyszła pewna kobieta o krótkich brązowych włosach wraz z chłopakiem, który ją tu eskortował. Dopiero wtedy zauważyła, że był podobnego wieku, co Itachi, jednakże jego włosy miały kolor kawy z mlekiem, a rysy twarzy zupełnie się różniły.
- Zastanawiałam się, czy to na pewno dobry pomysł, by zaprowadzić cię do naszego gościa. Ale w końcu doszłam do wniosku, że warto spróbować – odezwała się kobieta.
Miała na głowie diadem i patrzyła na Kikari oliwkowymi oczami. Takie same paczały tęczówki miał Walter, który rozwiązywał łańcuchy za plecami Kikari. Okazało się, że zrobił to tylko po to, aby mógł ją zaprowadzić w miejsce znajdujące się za głównym budynkiem. Kiedy zobaczyła, co tam jest, wydała z siebie zduszony okrzyk Za pół domem, pół zbiornikiem stał ogromny kocioł. W odległości kilku metrów nad nim wisiała blada postać o czarnych włosach. Dookoła niej roztaczała się bańka jakby wychodząca z gigantycznego naczynia.
- Co wy zrobiliście Itamaki? – wyszeptała Kikari.
Lewitująca dziewczyna zmieniła pozycję na pionową i podleciała tuż pod bańkę.
- Chcesz do niej dołączyć i obciążyć ją jeszcze bardziej, czy jednak wybierzesz wiszenie przyczepiona do ściany? – zapytała kobieta.
- Królowo Candelario, pozwalasz jej wybrać? – zdziwił się chłopak.
- Tak, Walterze. Sama nie mogę się zdecydować – odpowiedziała z teatralnym westchnięciem.
- Jakaś ty łaskawa.
- Wybiorę jednak ścianę. Pozwolicie mi chociaż na nią patrzyć? – spytała, starając się, aby jej głos brzmiał bardzo smutno.
- No dobrze. Ściemnia się, a wtedy robię się łagodniejsza, więc wyrażę zgodę. Przywiążcie ją naprzeciwko pierwszego gościa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy