Kikari
zeszła na ląd, wciąż niewidzialna, i rozejrzała się. Zauważyła pewnego chłopca,
który szedł obok konia. Stanęła w cieniu i po sprawdzeniu terenu, stała się
widoczna. Zarzuciwszy kaptur na głowę, podeszła do tamtego człowieka.
-
Przepraszam. Gdzie mogłabym znaleźć najbliższą klinikę po za tym miastem? –
spytała.
- W Guantánamo
– odpowiedział chłopak po krótkim zastanowieniu. - Wczoraj stamtąd wróciłem.
Wybiera się tam pani?
- Tak.
- Może
panią podwieźć?
- Nie,
dziękuję. Masz mapę, albo coś takiego?
- Tak –
rzekł.
Chłopak
sięgnął do czarnej torby i wyciągnął rulonik, po czym podał go Kikari.
- Proszę.
- Dziękuję
– powiedziała cicho.
Rozwinęła
mapę i przyjrzała się jej. Następnie schowała rękę za plecy, chwytając strzałę
schowaną pod peleryną. Spojrzała spod kaptura na chłopca, który patrzył się na
nią z zaciekawieniem i przyjaznym uśmiechem. To doprowadziło Kikari do
wątpliwości. Miała go zabić, ale nie potrafiła. Chociaż wcześniej uśmiercała
wielu ludzi. Daj spokój – powiedziała
do siebie w głowie. Przycisnęła palce do strzały i szybkim ruchem wbiła ją w jego
lewą rękę. Natychmiast stała się niewidzialna, po czym dosiadła konia i ruszyła
w stronę Guantánamo, pozostawiając za sobą krwawiącego chłopaka. Dobrze zrobiłam. Nie musiałam go zabijać –
pocieszyła się w głowie. Jednak było jej z tym źle. Nie podobało jej się, że
czuła litość. Uważała to za słabość. Następnym
razem, jeśli ktoś mi stanie na drodze, nie będzie miał tyle szczęścia.
Jadąc
na koniu, ponownie przestudiowała mapę. Będę
musiała zatrzymać się trochę przed tym miastem. Z tego, co pamiętam, jest jednym
z punktów wymian – stwierdziła, po czym schowała rulonik i ponagliła konia.
Gdy
już dobrze widziała zarys miasta na horyzoncie, zatrzymała się na ścieżce
prowadzącej pomiędzy wysokimi podrównikowymi drzewami. Zeskoczyła z siodła.
Stała się niewidzialna i pobiegła ku malującym się na tle błękitnego nieba
budynkom. Słońce świeciło i grzało, a wiatr ochładzał jej ciało, co było
przyjemnym uczuciem, podobnym do tego, którego doznawała na morzu. Choć przy
bramie do Guantánamo stali wartownicy, przeszła przez nią bez problemu, dzięki
swoim zdolnościom. Miejscowość okazała się nieduża. Domki wyglądały na biedne.
Ale Kikari ani to nie dziwiło, ani nie zwracała na to specjalnej uwagi. Na
jednej z uliczek spytała się przechodnia, na chwilę uwidaczniając swoje ciało,
gdzie znajduje się klinika. Następnie znów stała się niewidzialna i ruszyła w
kierunku medycznego budynku. Na jej szczęście ktoś akurat tam wchodził, więc
ruszyła za nim, dzięki czemu mogła uniknąć czegoś, co wyglądałoby jak drzwi,
które otworzyły się same z siebie.
Klinika
w środku okazała się jeszcze brzydsza niż na zewnątrz. Białe ściany były
obdrapane, a w niektórych miejscach nawet dostrzegła grzyba. Skrzywiła się, z
trudem powstrzymując odruch wymiotny. Mimo tego obskurnego wyglądu, po długim
korytarzu krzątali się ludzie w czystych, białych kitlach. Nie zdawali się być
ciężko pracujący. Kikari przemierzyła drogę od wejścia do przeciwległej ściany,
po drodze zaglądając w każde otwarte drzwi. Jednak nie znalazła tam Itami.
Weszła do jednego pomieszczenia, w którym nikogo nie zauważyła. Dopiero gdy się
upewniła, że nikogo tam nie było, stała się widzialna. Mimo to nie ściągnęła z
głowy kaptura. Wyszła stamtąd szybko i wolniejszym krokiem wróciła na przód
budynku, gdzie znajdowało się okienko, które - jak sądziła - służyło jako
rejestracja.
-
Przyszłam w odwiedziny – powiedziała krótko.
Kobieta
po drugiej stronie z ciemnobrązowymi włosami spojrzała na nią spod wielkich
okularów.
- Niby
kogo? – zapytała, unosząc jedną brew do góry.
- Itamaki
– odpowiedziała.
- Ikeda? –
zastanowiła się.
Kikari
spojrzała na nią z lekką dezorientacją.
Itami nigdy nie wspominała, jak się nazywa. Możliwe że to jej nazwisko?
Brunetka zwróciła wzrok na swoją towarzyszkę, po czym przeniosła go znów na
Kikari.
- Myślę,
że moja koleżanka Novia, chętnie cię do niej zaprowadzi – uśmiechnęła się.
Kikari
nie spodobał się ten gest, ale nic nie powiedziała. Druga kobieta z
rejestracji, o platynowych włosach, wstała i weszła na korytarz. Poprowadziła
Kikari na jego koniec. Skręciły do tego samego pokoju, w którym wcześniej Kikari
się uwidoczniła.
- Ale tu
nikogo nie ma – rzekła.
- Wiem.
Dlatego tu jesteśmy – wyszczerzyła się, a drzwi nagle zostały zamknięte. – W
ten sposób nie uciekniesz.
Kikari
natychmiast sięgnęła pod płaszcz i wycelowała w Novię.
- Nie
radziłabym. Myślałam, że chcesz uratować swoją przyjaciółkę. Wymachując
strzałami na prawo i lewo, mogłaby stać się jej krzywda.
Cholerna manipulantka.
- Czego
chcesz? – zapytała szorstko Kikari.
- Jej –
odpowiedziała krótko. - A jeśli chodzi o ciebie – tu zawiesiła głos – byłabym
wdzięczna, gdybyś się nie ruszała. Dziękuję.
Novia
zaczęła iść w stronę Kikari, która przebierała kolanami, ale jej stopy nie
chciały się oderwać od podłoża.
- Coś ty
mi zrobiła? – syknęła, naprężając łuk.
- Odłóż to
– rzekła chłodno, podchodząc jeszcze bliżej.
Wtem
strzała wystrzeliła. Hiszpanka zrobiła unik, ale pocisk trafił ją w ramię.
-
Bezczelna! – ryknęła, wystawiając w stronę Kikari wolną rękę.
Wtedy
Souten upuściła łuk, a jej ręce wygięły się boleśnie do tyłu, ciągnięte jakby
przez niewidzialną siłę. Jęknęła z bólu. Novia podeszła do niej i pchnęła ją,
aż ta upadła na ziemię.
- Nie wiem
jakie to uczucie być zmuszanym do zrobienia czegoś, ale sprawić by ktoś inny
robił, co ja chcę, jest bardzo przyjemne – uśmiechnęła się triumfalnie.
- Zabiję
cię prędzej, czy później – fuknęła.
- Nie
sądzisz, że to zabawne, iż mówi mi to osoba, która leży tuż u moich stóp? –
zaśmiała się sadystycznie. – Och. Chyba mam ochotę przyjąć pokłon.
Novia
machnęła ręką, a Kikari od razu wygięła się, padając z impetem na twarz i
wydając z siebie przekleństwo.
- Dziękuję,
dziękuję. Wiem, że jestem wspaniała. Nie trzeba było.
- Starczy
– rozległ się skądś męski głos.
- Walter?
– zdziwiła się Novia. – Czemu?
- Nasz
gość nie jest tym zachwycony.
- I w
związku z tym?
- Nie
wiesz? Nasz gość musi być zadowolony z pobytu – zakpił. – Podnieś ją.
Włosy
Kikari zaczęły być ciągnięte przez nieznaną moc do góry, aż zawisła w
powietrzu, krzywiąc się z bólu.
- Krew jej
cieknie z nosa. Pobrudzi podłogę. Uważałabyś trochę – mruknął chłopak i wszedł
w drzwi, których wcześniej nie było.
Novia
zlikwidowała wszelkie siły działające na Kikari, ale osobiście chwyciła ją za
złote włosy i pociągnęła w ten sposób, idąc za mężczyzną. Souten nie widziała
zbyt wiele, jednak udało jej się zauważyć, że zjeżdżali czymś w dół. Na
ścianach wisiały pochodnie. W końcu zatrzymali się i wyszli z zamkniętego
pomieszczenia. W następnym miejscu było jakoś dziwnie ciepło. Z trudem
powstrzymywała się, żeby nie jęknąć z bólu, ale nie chciała dawać dodatkowej
satysfakcji Novii. W końcu stanęli i poczuła, że założyli jej coś żelaznego na
ręce. Mogła już podnieść głowę, gdyż nikt nie trzymał ją za włosy. Widziała nad
sobą Novię, która uśmiechała się wyraźnie z siebie zadowolona. Jednak po chwili
odwróciła się i poszła gdzieś. Dopiero wtedy Kikari mogła się rozejrzeć.
Znajdowała się w bardzo dziwnym, dużym i ciepłym miejscu. Przeważał kolor lekko
zardzewiałej miedzi. Wokół ścian i sufitów wisiały rury, przypominające wijącego
się węża. Gdzie niegdzie stały duże zbiorniki. Z jednych buchała para, inne
tylko lekko parowały. Skorodowane, blaszane pojemniki były gęsto rozstawione po
obiekcie. W czterech miejscach stały jakby małe domki, składające się
prawdopodobnie z jednego lub dwóch pomieszczeń. Natomiast na samym środku
widniała dużo większa budowla, trochę przypominając dom, trochę zamknięty
kocioł. Właśnie tam wchodziła Novia i jej kompan. Co to za chore miejsce?
Czekała
jakiś czas, uważnie przyglądając się temu dziwacznemu pomieszczeniu i
poszukując jakiegokolwiek punktu wyjścia. Dopiero wtedy zrozumiała, że Itamaki
na pewno musiała tam być. Może w którymś
z tych budynków – pomyślała. Korzystając z wolnej chwili, zaczęła obmyślać
plan ucieczki.
Po
kilku minutach z centrum wyszła pewna kobieta o krótkich brązowych włosach wraz
z chłopakiem, który ją tu eskortował. Dopiero wtedy zauważyła, że był podobnego
wieku, co Itachi, jednakże jego włosy miały kolor kawy z mlekiem, a rysy twarzy
zupełnie się różniły.
-
Zastanawiałam się, czy to na pewno dobry pomysł, by zaprowadzić cię do naszego
gościa. Ale w końcu doszłam do wniosku, że warto spróbować – odezwała się
kobieta.
Miała
na głowie diadem i patrzyła na Kikari oliwkowymi oczami. Takie same paczały
tęczówki miał Walter, który rozwiązywał łańcuchy za plecami Kikari. Okazało
się, że zrobił to tylko po to, aby mógł ją zaprowadzić w miejsce znajdujące się
za głównym budynkiem. Kiedy zobaczyła, co tam jest, wydała z siebie zduszony
okrzyk Za pół domem, pół zbiornikiem stał ogromny kocioł. W odległości kilku
metrów nad nim wisiała blada postać o czarnych włosach. Dookoła niej roztaczała
się bańka jakby wychodząca z gigantycznego naczynia.
- Co wy
zrobiliście Itamaki? – wyszeptała Kikari.
Lewitująca
dziewczyna zmieniła pozycję na pionową i podleciała tuż pod bańkę.
- Chcesz
do niej dołączyć i obciążyć ją jeszcze bardziej, czy jednak wybierzesz wiszenie
przyczepiona do ściany? – zapytała kobieta.
- Królowo
Candelario, pozwalasz jej wybrać? – zdziwił się chłopak.
- Tak,
Walterze. Sama nie mogę się zdecydować – odpowiedziała z teatralnym
westchnięciem.
- Jakaś ty
łaskawa.
- Wybiorę
jednak ścianę. Pozwolicie mi chociaż na nią patrzyć? – spytała, starając się,
aby jej głos brzmiał bardzo smutno.
- No
dobrze. Ściemnia się, a wtedy robię się łagodniejsza, więc wyrażę zgodę.
Przywiążcie ją naprzeciwko pierwszego gościa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz