- Jun przyniósł kawę – rozległ się głos majtka.
Wchodząc do pomieszczenia,
zobaczył przytulonych do siebie Itachiego i Itami. Gdy tylko coś powiedział, natychmiast
odsunęli się od siebie jak oparzeni. Rudzielec stanął w drzwiach z zaskoczeniem
wymalowanym na twarzy. Na policzkach Itami zakwitły delikatne rumieńce, których
zapewne nie byłoby aż tak wyraźnie widać, gdyby nie jej śnieżnobiała karnacja. Itachi
odchrząknął i skinął na podwładnego. Jun ze spowolnionym zapłonem ruszył się z
miejsca i położył tacę na biurku.
- Kapitanie, czy coś się panu stało? – spytał zmartwiony.
- Nie, nic. Po prostu jestem zmęczony. Dziękuje, że
przyniosłeś mi kawę.
Jun kiwnął głową z uśmiechem,
choć doskonale wiedział, że to wyjaśnienie nie było prawdą.
- Chodź, Itamakiś. Zaraz będzie kolacja – oznajmił majtek,
szczerząc się do niej.
Wziął ją za rękę i wyszli wspólnymi
siłami. Gdy tylko minęli próg kajuty, Jun puścił ją i zamyślił się. Itami wolała
nic nie mówić, więc przeszli kilka korytarzy w ciszy. W końcu majtek postanowił
ją przerwać.
- Itamakiś.
- Tak?
- Przytuliłaś kapitana, bo było mu smutno, czy dlatego, że
go lubisz? – spytał.
Jun wcale się na nią nie patrzył,
lecz wbijał wzrok w podłogę. Jego nadzwyczaj jasne zielone oczy wyglądały na rozmarzone.
Widziała w nich szczęście i nadzieję zmieszane z niepokojem. Itami zastanowiła
się nad pytaniem. Sama nie wiedziała, co odpowiedzieć. Od dłuższego czasu
martwiła się o zdrowie Itachiego. Jednak nie skupiała się na jego stanie
psychicznym. Kilka chwil temu miała wrażenie, że Itachiego ugodziło coś jeszcze
oprócz komentarza Sumisu. Chciała go przytulić z nadzieją, że kapitanowi zrobi
się choć odrobinę lepiej. Ale skąd to
uczucie w ogóle się we mnie wzięło?
- Wygląda na to, że z obu powodów – odpowiedziała w końcu.
- Myślisz, że Jun, Itamakiś i reszta mogą zrobić coś, żeby
go pocieszyć?
- Nie wiem. Nie powiedział mi nic o przyczynie.
- Rozumiem – mruknął, jakby smutniejąc
Kikari nie mogła spać w nocy. Gdy
leżenie w koi stało się dla niej zbyt męczące, wstała, zarzuciła łuk na plecy i
wyszła na górny pokład. Oparła się o burtę i wpatrywała w światła tańczące na
wodzie. Fale zniekształcały jasne odbicie księżyca i gwiazd. Zmarszczyła brwi. Myśl,
że płyną w okolice Australii, nie pozwalał jej zasnąć. Mieszkała kiedyś na
wyspie Fidżi nieopodal tego kontynentu. Jednak została zmuszona do opuszczenia
jej i zostania piratem. Nie miała też najmniejszej ochoty spotkać kogoś ze
swojego rodzinnego kraju.
Nagle usłyszała za sobą dźwięk otwieranej
zejściówki. Odwróciła się. Na pokład weszła niska dziewczyna. Choć był środek
nocy, miała na sobie dzienne ubranie: brązowe rybaczki i delikatną koszulę.
Włosy spięła w duży, fioletowy kok. Kiedy podniosła głowę, wybałuszyła żółte
oczy.
- Pani Kikari, co pani tu robi? – zdziwiła się.
- Nie mogę spać – odpowiedziała, wzdychając.
Kikari ponownie oparła się o
burtę, a młodsza dziewczyna stanęła obok.
- Nicole, wiesz gdzie teraz płyniemy? – zapytała Kikari.
Dziewczyna spojrzała na nią z
zaskoczeniem i pokiwała przecząco głową.
- Do Australii.
Brwi Nicole wystrzeliły do góry. Pomimo
tego, że miała zaledwie trzynaście lat, rozumiała lęk Kikari. W końcu byłą z
nią od samego początku na Fiery Raven i tylko dla Souten uciekła z Fidżi.
- Ile tam będziemy? – zapytała, marszcząc brwi.
- Nie mam pojęcia. Ale zdaje się, że za długo. Boję się.
Jeśli ktoś dowie się, że jestem w Australii, przyślą kogoś.
- Ale przecież nie zabiorą pani! Pani jest silna i da sobie
radę. Ponadto kapitan Itachi. opiekuje się panią .
- Nie w tym problem. Ja nie chcę robić krzywdy ludziom
stamtąd. Znienawidziliby mnie jeszcze bardziej.
- Wiem, że pani Kikari chciałaby zająć miejsce tego
smroda kuzyna, ale przez ucieczkę pani reputacja bardzo ucierpiała.
- Nie interesuje mnie, co myślą nadęte dupki. Nie chcę, żeby
lud mnie znienawidził. Tylko tyle.
Kikari westchnęła głęboko. Nie
miała już siły rozmawiać na ten temat, choć zdawała sobie sprawę, że myśli o
swojej przeszłości i nie dadzą jej spokoju. Mimo wszystko postanowiła wrócić do
kajuty.
- Jeszcze raz spróbuję zasnąć – oznajmiła, odwracając się.
- Pani Kikari! – zawołała Nicol.
Gdy Souten odwróciła się,
zobaczyła, że oczy Nicole szkliły się. Momentalnie poczuła jak coś ścisnęło ją
za serce.
- Nie powinnam mówić czegoś, co mogłoby pani sprawić
przykrość.
- Nie przepraszaj. Nie masz za co. Odpocznij trochę –
zdobyła się na uśmiech.
Po dłuższym czasie Kikari mogła
już opaść zmęczona na koję. Zakryła twarz dłońmi. Zaczęła boleć ją głowa, gdyż
wszystkie wspomnienia, o których starała się zapomnieć, powróciły. Wirowały w
jej głowie jak szalone. Poczuła jak oczy zaczynały ją piec, gdy pamięć sięgnęła
najgorszego dnia w jej życiu.
Kikari oglądała wtedy zaproszenia na bale. Zwykle nie przyjmowała ich,
gdyż znaczna część była od młodych szlachciców, którzy mieli nadzieję się jej
przypodobać. Ona jednak nie miała zamiaru wychodzić za mąż. Chciała obrać tron
po rodzicach, ale z zasady nie patrzyła na chłopców z romantycznej perspektywy.
Gdy tak beztrosko czytała listy, do pokoju wpadła jedna ze służących.
- Król i królowa
życzyli sobie, aby panienka udała się do ich komnaty– oznajmiła kobieta.
Trzynastoletnia dziewczyna ubrała buty i poszła do sypialni rodziców.
Gdy tam weszła zdziwiła się, widząc swojego kuzyna. Siedział z zapłakanymi
oczami razem z królową, która go obejmowała. Natomiast władca wpatrywał się w
skupieniu w kawałek papieru leżącego na biurku.
- Co tu robi Ryan? –
spytała sucho Kikari.
Nie lubiła tego kuzyna. Sama miała mocny charakter, ale ten człowiek
potrafił ją irytować. Puszył się jak paw i afiszował arogancją.
- Jego rodzice zginęli
w wyniku morderstwa – wyjaśniła drżącym głosem matka, mocniej ściskając roztrzęsionego
nastolatka. – Spisali jednak testament.
- W którym jest
napisane, że ich największym marzeniem, jest by Ryan obrał tron Fidżi. Jego
rodzice zginęli, broniąc naszego królewskiego mienia. Dlatego czujemy się
zobowiązani spełnić ich ostatnie życzenie – rzekł ojciec.
- Że niby on jest
pierwszy w kolejce do władzy? – spytała z niedowierzaniem.
- Tak. Ponadto zamieszka
z nami. Mam nadzieję, że zaopiekujesz się nim – powiedziała królowa.
Kikari była wtedy w szoku. Minęła dłuższa chwila zanim dotarło do niej
znaczenie tego, co usłyszała.. Choć matka patrzyła na nią, oczekując
odpowiedzi, ta tylko odwróciła się i wybiegła z pokoju, a nawet pałacu.
Zatrzymała się dopiero nad brzegiem morza, gdzie usiadła i skuliła się,
rozmyślając o wszystkim. Nie podobało jej się to. Nie dlatego, że to ona
chciała objąć tron. Jej kuzyn był złą osobą. Wiedziała, że nie będzie dobrym
władcą. Że nie obchodzą go losy ludu. I miała rację. Niedługo po tym matka
Kikari zachorowała na gruźlicę, a parę miesięcy potem zmarła. Mąż królowej był
tak zdesperowany, że oddał koronę Ryanowi i wyjechał nie wiadomo gdzie.
Gdy Ryan stał się królem, wszystkie obawy Kikari się potwierdziły. Jej
kuzyn okazał się potwornym władcą i człowiekiem. Parę tygodni po objęciu przez
niego tronu, ogłoszono śmierć króla. Wszyscy wierzyli, że to przypadek, ale ona
nie. Od tego czasu wciąż wymyślał różne preteksty, by zaszkodzić jej reputacji,
a nawet zdrowiu. Choć przez dwa lata stała twardo murem i nie dała się. Dopóki
nie nadszedł dzień, w którym Ryan wydał rozkaz aresztowania jej, pod zarzutem
złodziejstwa, czego wtedy jeszcze nigdy nie zrobiła. Tak jak poprzednio,
pobiegła nad brzeg morza, stając się niewidzialną. Wtedy, jak z niebios
zesłana, przypłynęła łódka, a na niej chłopak. Gdy stanął na brzegu, westchnął lekko
zmęczony i odrzucił czarną grzywkę z przed błękitnych oczu. Następnie spojrzał
się do góry na gmachy pałacu.
- Kikari Souten,
przybyłem aż do Fidżi.
- Szukasz złodziejki?
– zadrwiła, nie ujawniając się.
- Nie słyszałem, żebyś
nią była, ale mam zamiar zamienić cię w nią. Cóż za wspaniała umiejętność.
Pewnie często się przydaje. Tak po prostu sobie zniknąć, też bym chciał.
- O tak. Na przykład
teraz, kiedy gonią mnie moi ludzie – sarknęła.
- Widzę, że masz
kłopoty. To umówimy się tak: popłyniesz ze mną, a ja cię przez to uchronię od
napastników. Odpowiada ci to?
Musiałam być bardzo zdesperowana, żeby się na to zgodzić –
westchnęła z rozbawieniem, leżąc w łóżku. – Ale
w końcu teraz lepiej mi się żyje. Z daleka od tego wrzodu na tyłku –
pomyślała.
Potem już zmęczenie wzięło górę i
poskromiło myśli, dzięki czemu wreszcie mogła się pogrążyć we śnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz