Kikari
podniosła powieki i od razu poczuła ból w całym ciele. Przed sobą wciąż
widziała lewitującą Itami. Wpatrywała się w nią z krzywym uśmiechem na ustach.
- Udało ci się jednak zasnąć –
wyszczerzyła się. – Wiesz, że gadasz przez sen?
- Nie prawda! – zaperzyła się
Kikari.
- Właśnie, że tak – upierała się
Itami. – Cały czas coś tam mówiłaś. Wypowiedziałaś chyba wszystkie imiona
członków naszej załogi. W tym najwięcej Sumisu.
- Nie pamiętam, żeby on mi się
śnił.
- A mi się wydaje, że tak było. W
dodatku chyba się biliście, bo cały czas go wyzywałaś. A raz nawet tak się
wydarłaś, że jeden strażnik przyszedł sprawdzić, co się stało – zachichotała.
Kikari
odwróciła wzrok, robiąc naburmuszoną minę. Od razu pożałowała, że nawet
próbowała zasnąć. Niemożliwe, żebym
mówiła przez sen.
- Chociaż wtedy chyba krzyczałaś na jakąś
nieznaną mi osobę. Nie jestem pewna, bo po godzinie przestałam cię słuchać.
- Ty już lepiej przymknij się i
zrób to, co miałaś zrobić – burknęła.
- Dobrze. Prze pana! Prze panie
strażniku jakiś! – zaczęła krzyczeć.
- Co ty wyczyniasz?! – wybuchła
Kikari.
- Wołam kogoś.
- I jak zamierzasz w ten sposób
uciec?!
- Zobaczysz. Mam świetny plan.
Itami machnęła
na nią lekceważąco ręką i uśmiechnęła się wesoło. Kikari miała ochotę uderzyć
się w czoło, ale jej przywiązane ręce na to nie pozwalały. Westchnęła ciężko.
W końcu na
widoku pojawił się pewien strażnik. Był młody i ubrany w karmelowe rybaczki
oraz brązową bluzkę. Włosy natomiast miał rude, sięgające do ramion.
- Czego tam? – zapytał z dołu.
- Musi mnie pan wypuścić –
powiedziała Itami.
Chłopak
wybuchnął śmiechem.
- Dobry żart.
- Nie. Naprawdę. Ja muszę stąd
wyjść.
- Szkoda.
- Ale ja mam taką potrzebę!
- Niby jaką? – zakpił.
- Muszę siusiu.
Oczy Kikari
rozszerzyły się do wielkości spodków, a szczęka opadła jej do ziemi.
- Chyba sobie żartujesz! –
krzyknęła ze złością.
- Kiedy naprawdę! – odpowiedziała
Itami, krzyżując nogi. – No do toalety mnie pan nie puści?
- Za mało mi płacą. Dobra –
mruknął w końcu strażnik. - Ale będziesz odprowadzona aż do drzwi.
- Nieważne. Byle szybko!
Itami zaczęła
uginać i prostować kolana. Rudzielec wszedł do centralnego budynku, o ile można
było go tak nazwać. Itami spojrzała sna swoją przyjaciółkę, ale Kikari
wyglądała na zbyt skołowaną, żeby cokolwiek powiedzieć. Tak więc Itami
wzruszyła ramionami i zaczęła wyglądać powrotu strażnika. W końcu wyszedł wraz
z innym mężczyzną. Ten był dużo mocniejszej postury. Miał na sobie takie samo
ubranie. Wyglądał na bardziej kumatego rozgarniętego i starszego. To
właśnie on wszedł po metalowej drabince i stanął tuż obok Kikari. Zwróciwszy
się w stronę budowli, chwycił za coś, co wyglądało jak kierownica, i pokręcił
tym. Wtedy Itami zauważyła, że strażnik miał bardzo długie brązowe włosy.
- Podleć do krawędzi – zażądał.
Ikeda usłuchała
się go i stanęła tuż przy bańce, która po chwili znikła. Mężczyzna chwycił ją
mocno za ramię.
- Nie można delikatniej? –
burknęła Itami, kładąc stopy na podstawie.
- Nie – odpowiedział krótko i
pociągnął ją na dół.
Gdy stanęła już
pomiędzy dwoma strażnikami, wprowadzili ją przez drzwi centralnego budynku.
Środek niewiele różnił się od zewnętrzna. Sufity, ściany i podłogi wykonano z
jakiegoś metalu o pomarańczowym zabarwieniu. Znajdowało się tam mnóstwo
odgałęzień. Podczas przemierzania dwóch korytarzy, Itami widziała tylko trzy
pary drzwi. W końcu pojawiły się też czwarte. Młodszy chłopak otworzył je i
nakazał jej wejść.
- I nie próbuj żadnych numerów –
ostrzegł ją ten starszy.
- Zboczeniec! – krzyknęła Itami i
zatrzasnęła drzwi.
Właściwie nawet nie wiem, czemu tak
powiedziałam, ale to nie ważne, nie Itamaki? - pomyślała. Opuściła klapę
toalety i stanęła na niej. Uśmiechnęła się do siebie, widząc wentylację, którą
spodziewała się ujrzeć. Włożyła rękę do kieszeni i wyjęła z niej śrubokręt. Cholera,
muszę zmylić tych przygłupów –
stwierdziła. Otworzyła deskę klozetową, wyciągnęła jakieś naczynie i napełniła
ją wodą. Ułożyła je w powietrzu, tak by ciecz powoli wylewała się do ubikacji.
Itamaki uniosła się do góry i szybko odkręciła dwie śruby w kratkach stanowiących
ujście wentylacji. Wyjąwszy z kieszeni spory pakunek dynamitu, świecę oraz
zapałki, podniosła barykadę. Położyła owe rzeczy obok siebie za kratą. Zapaliła
knot postawiła świeczkę w jednej linii z ładunkiem wybuchowym, jednak tak, by
się nie stykały. Gotowe.
- Ej ty! Wyłaź! – zawołał jeden ze
strażników, pukając w drzwi.
- Już!
- Co tak długo?!
- Jestem kobietą, odwal się –
fuknęła.
Szybko chwyciła
śrubokręt i znów przykręciła śruby. Pochowała wszystko do kieszeni, z której te
rzeczy wyciągnęła, oglądając się za siebie. Spuściła wodę i umyła ręce. W końcu
wyszła.
- Dzięki, chłopaki. Od razu mi
ulżyło – powiedziała.
Ruszyła szybkim
krokiem do przodu. Uśmiechnęła się do siebie wyraźnie zadowolona, kiedy nie
widzieli jej twarzy. Rudzielec poszedł za nią, natomiast drugi wartownik
zajrzał do toalety.
- Panie strażniku, pan niech
lepiej szybciej idzie, bo jeszcze będę próbowała panu uciec – zawołała
beztrosko.
Mężczyzna
spojrzał na Itamaki spode łba, a następnie podbiegł do niej i swojego
współpracownika. Szedł tuż za dziewczyną, nie spuszczając z niej czujnego
wzroku. W końcu cała trójka wyszła na zewnątrz. Itami rzuciła ukradkiem spojrzenie
na swoją przyjaciółkę, która już na nią patrzyła. Itami mrugnęła oczami i
zerknęła na człowieka za sobą.
- Nie mam już siły lewitować – jęknęła.
Zatrzymała i
się i spojrzała w tył. Starszy mężczyzna prychnął pod nosem.
- W takim razie jedyne, co mogę
zrobić, to życzyć ci miłej kąpieli – odpowiedział, uśmiechając się
sadystycznie.
- Dziękuję – sarknęła i spojrzała
się w górę. – No bez jaj! Uciekła, a mnie tu zostawiła! – zbulwersowała się
nagle.
Obaj strażnicy
skierowali swój wzrok w to samo miejsce. Łańcuchy, do których była przymocowana
Kikari, opierały się swobodnie o ścianę i wydawało się, że nikt tam nie wisiał.
- Co to ma znaczyć?! Gaspar, idź
na górę i zobacz, czy nie ma jakichś śladów – polecił starszy mężczyzna.
Brunet chwycił
mocno Itami za ramię, przyciągając bliżej siebie. Rzuciła mu spojrzenie spod
byka.
- Czego mnie tak szarpiesz? –
obruszyła się.
- To twoja koleżanka, czyż nie?
Nie zdziwiłbym się, gdyby chciała uratować i ciebie – rzekł, rozglądając się
uważnie dookoła.
Tymczasem Gaspar
wspinał się po metalowej drabinie. Itamaki zauważyła, że do spodni miał
przyczepione klucze.
- Ups – mruknęła Itami.
Podniosła głowę
lekko do góry i rozdziawiła buzię. Zaczęła wydawać przy tym dziwne odgłosy.
- Co znowu? – fuknął.
- Będę kichać…zaraz…uwaga…aa…aaa…tył
– ostatnie słowo zakamuflowała udawanym kichnięciem. – ,,Na zdrowie” się mówi.
- Nie wrogowi.
- Nie to nie. Prosić się nie będę.
- I dobrze.
Gdy Gaspar w
końcu wszedł na szczyt, najpierw uważnie przyjrzał się łańcuchom. Ze
zdziwieniem zanotował, że były w nienaruszonym stanie. Podrapał się po głowie i
odwrócił się, by popatrzeć na podstawę. Itami, korzystając z nieuwagi starszego
mężczyzny, użyła swojej mocy, by podnieść Gaspara. Momentalnie klucze,
przyczepione do jego spodni poszybowały w górę, jakby wyrwane niewidzialną
siłą.
- Hernando! – zawołał.
Itami szybko
puściła go na ziemię, w tej samej chwili kiedy strażnik obok niej odwrócił się
w stronę Gaspara.
- Co znowu?! – warknął.
- Ziemia jest! A później nagle nie
ma! I nagle szu! I klucze! Patrz!
Hernando
patrzył na Gaspara jak na szaleńca. Zdawało mu się, że krzyczy jakieś słowa w
ogóle ze sobą niepowiązane. Potem jednak wskazał na łańcuchy, których
zamknięcia same się otwierały.
- Co to ma być?! – ryknął.
Chwycił Itami
za koszulkę i gwałtownie przyciągnął ją do siebie. Poczuła jego nieświeży
oddech na swojej twarzy i przez jej twarz przeszedł grymas.
- To jakaś twoja sztuczka, tak? –
zapytał łypiąc na nią groźnie.
- Alarm! Alarm! – zawołał w tym
czasie Gaspar. – Więzień uciekł!
- Bierz ode mnie te brudne łapy,
plugawy łajdaku – odpowiedziała Itamaki, uderzając pięścią w jego twarz.
- Ty mała jędzo! – krzyknął.
Już chciał
przyłożyć Itamaki, kiedy nagle zastygł w bezruchu. W jego oczach wymalował się
strach, złość i ból. Wypowiedział jeszcze tylko jedno przekleństwo, po czym
runął na ziemię. Z pleców wystawała mu strzała.
- Zamordowali Hernando! – wrzasnął
sparaliżowany Gaspar.
- Oh, zamknij się – rzuciła Itamaki.
Jak na zawołanie Gaspara również przeszył
pocisk. Spadł z wysokiego podestu i rąbnął o ziemię.
- Bezczelny – rozległ się głos
Kikari tuż obok Itamaki. – Musiałam z drabinki w niego celować Spójrz na
miejsce, którym wchodziłaś. Cały czas jest otwarte. Wyjdziesz tą samą drogą. A
gdy tylko miniesz mury kliniki, wzbijesz się w powietrze. Kieruj się w stronę
lasu. Ja idę inaczej. Biegnij!
W tej chwili z
centrum wyszło kilku ludzi. Itamaki pognała do wyjścia, a oni pobiegli za nią
pokrzykując coś. Gdy odwróciła się, zauważyła, że wśród tłumu znajdowali się
Candelaria i Walter. Kiedy ponownie zwróciła swoją głowę do przodu, zobaczyła,
że wyjście powoli zamykało się. Przyspieszyła i rzuciła się pod barykadę, która
opadała. Pospiesznie wstała i ruszyła szybko po schodach, świadoma, że kilka
osób za nią zdąży jeszcze przejść. W końcu zobaczyła jakieś drzwi. Otworzyła
je, ale za nimi były tylko trzy ściany, tworzące bardzo małe „pomieszczenie” z
dźwignią w rogu. Obejrzała się za siebie i zobaczyła tam królową oraz jej
pachołka. Cholera. Weszła szybko do
zamkniętego miejsca i przeciągnęła wajchę. Nagle coś szarpnęło i zaczęła unosić
się razem z podłogą. A to ciekawy
wynalazek.. Choć to raczej nie najlepszy moment, żeby się nad tym zastanawiać.
W końcu urządzenie zatrzymało się na wysokości kolejnych drzwi. Przeszła przez
nie, jednak zatrzymała się, gdyż przed nią stały dwie kobiety. Jedna miała w
ręce miecz a druga tasak.
- Trochę mi się spieszy –
poinformowała Itamaki.
- Z umieraniem? Nie ma sprawy –
odpowiedziała jedna z nich.
Wyższa kobieta
zaatakowała ją swoją bronią, a zaraz za nią druga. Itami uniknęła obu ciosów.
Spojrzała na nie z błyskiem grozy w oku. Były tymi samymi, które widziała w
recepcji za pierwszym razem.
- Wkurzacie mnie – powiedziała.
Głos Itamaki
brzmiał zupełnie inaczej niż zwykle. Dało się w nim wyczuć zniecierpliwienie,
nienawiść, a nawet niejaką pogardę.
- Chyba już wam mówiłam, że
spieszy mi się.
- Zamknij się – fuknęły obie.
Hiszpanki ponowiły wspólny atak. Itamaki
sięgnęła ręką do kieszeni i wyciągnęła z niej coś, co z początku przypominało
zwykły patyk, ale w końcu ukazała się metalowa część. Była to kosa, którą
właśnie zablokowała tasak i miecz. Itamaki skoczyła i zatoczyła okrąg w
powietrzu, ustawiając swoją broń tak, że wyrwała przeciwniczkom ostrza.
Następnie wzięła szybki zamach i przejechała im po klatkach piersiowych. Jedna
z nich od razu padła martwa, natomiast druga przeżyła, plując krwią. Itamaki
usłyszała odgłosy ludzi dochodzące z podziemia. Schowała szybko kosę i
wyciągnęła młotek wielkości jej samej. Za jego pomocą rozbiła okno. Następnie
odłożyła również to narzędzie i wyleciała szybko z kliniki. Wzbiła się wyżej w
powietrze i przymknęła powieki. Przed oczami stanął jej obraz świecy i
dynamitu, które zostawiła w wentylacji. Skupiła się, aby używając siły
lewitacji, zapalić knot. Nagle poczuła, że coś przeszyło jej ramię. Spojrzała
się w dół. Stała tam Calendaria ze swoimi podwładnymi. Wtem z okien wystrzeliło
kilka strzał. Co za upierdliwe typki –
pomyślała, unikając pocisków.
- Radzę zobaczyć, co się dzieje w
waszym centrum – zawołała.
Po tym
rozejrzała się i skierowała w stronę zielonej plamy w oddali. Po chwili
usłyszała za sobą wybuch. Jaj kąciki ust uniosły się do góry, a następnie całą
uwagę poświęciła lotowi. Gdy medyczny budynek znikł z pola widzenia, Itamaki
zmniejszyła odległość od ziemi. Zdziwiła się, że była w stanie tak długo i
wysoko lewitować po trzech dniach, które były jak tortury dla jej zasobów mocy,
Muszę prędko tam dolecieć. Strzała
stanęła mi w ramieniu i nie spałam dwie noce. Boję się, że spadnę –
pomyślała. Zielona plama stała się już bardziej wyraźna i większa. Itamaki
mogła już zobaczyć zarys koron drzew. Tam miała spotkać się z Kikari. Minęła po
drodze kilka wiosek, a słońce wznosiło się wysoko na niebie. W końcu, po długim
czasie, doleciała do lasu. Dryfowała chwil tuż przy ziemi i schowała się w
cieniu liści.
- Kikari! Już jestem! – krzyknęła,
ciężko oddychając.
Odpowiedziała
jej cisza. Usiadła na ziemi i oparła się o pień drzewa. Może jeszcze im ucieka – pocieszyła samą siebie, ale zaraz do jej
głowy przyszła inna myśl. W końcu nie widziała swojej przyjaciółki od początku
podróży. Nie…nie możliwe…nie mogłam jej
wysadzić razem z tą ich bazą…na pewno nie… - zaczęła od razu zaprzeczać.
Następnie spojrzała się w kierunku, z którego przyszła. Jednak nie dostrzegła
tam żadnego ruchu, oprócz ptaków wędrujących beztrosko po niebie.
Itachi obudził
się dopiero w południe. Przywitała go spora porcja lekarstw podana mu przez
Elliott.
- Zjesz coś za pół godziny –
poinformowała go, odkładając słoiczki do szafy.
- Dobrze – odpowiedział,
spoglądając na drzwi. – Chcę jedzenie z kuchni. Jesteś świetnym lekarzem, ale
beznadziejną kucharką.
Elliott rzuciła
w niego łyżką, którą dostał w głowę.
- Ej! Miałaś mnie leczyć, a nie
kaleczyć! – zawołał. – Daj mi lodu teraz.
- Nie jęcz. Nie mogło tak boleć. W
ogóle co z ciebie za kapitan? – prychnęła, pochodząc do pacjenta obok.
- Jedyny w swoim rodzaju –
odpowiedział, ponownie zerkając w kierunku wejścia.
- Racja – przytaknęła, podając
komuś lekarstwo. - Nigdy nie spotkałam jeszcze takiego jęczydła jako dowódcy
piratów – stwierdziła.
Mężczyzna, przy
którym stała, zaśmiał się pod nosem, ale gdy spotkał surowe spojrzenie Elliott,
umilkł i w ciszy spożył wywar.
- O czym myślisz? – zapytała,
odchodząc od pacjenta.
- Mogłaś powiedzieć swojemu
narzeczonemu, że nie umiesz gotować, to może by cię nie chciał.
- Czy ty naprawdę tak bardzo pragniesz,
żebym rzuciła w ciebie widelcem?
- Ale coś ty taka wrażliwa? – uniósł ręce w geście niewinności. - Przecież już ci to nie grozi, czyż nie?
- Ale coś ty taka wrażliwa? – uniósł ręce w geście niewinności. - Przecież już ci to nie grozi, czyż nie?
Elliott
odwróciła wzrok i objęła dłońmi swoje łokcie.
- Nie wiem. Powiedział, że mnie
znajdzie.
- To raczej niemożliwe. W końcu
płyniesz na moim statku.
- Jesteś zbyt pewny siebie, jak na
kogoś, kto jest w opłakanym stanie – uniosła jedną brew do góry.
- Nie jestem! W każdej chwili mogę
wstać – zaperzył się.
- Nie, ponieważ ja ci zabraniam.
Kapitan
prychnął tylko pod nosem i odwrócił wzrok. Przez kilka minut nie odzywał się,
podczas gdy Elliot zajmowała się innymi ludźmi w okrętowej klinice. W końcu
przez drzwi wpadły trzy osoby.
- Panie Kapitanie! Przynieśliśmy panu kurczaka – zawołał
rozradowany Jun.
Asuma podeszła do Itachiego i
nachyliła się nad nim.
- Póki nie wspomina się o zatopionym statku jest normalny –
powiedziała cicho. – Daj kapitanowi to mięso – rzekła znacznie głośniej.
- Wygląda pan na rozczarowanego – zauważył Sumisu.
- Zdaje ci się – odpowiedział Itachi, jakby otrząsając się z
zadumy. – Elliot, kiedy Kikari wróci z tej misji?
- Nie wiem. Niedługo powinna tu być – odpowiedziała.
- Od wczoraj nigdzie nie widziałam Itami – oznajmiła Asuma.
- Teraz też jej nie ma – dodał kapitan.
Przez chwilę zamyślił się, po
czym spojrzał surowo na Elliot.
- Gdzie ona jest?
- Dowiesz się, kiedy będzie trzeba. Zaufaj mi –
odpowiedziała, kierując wzrok na Sumisu. – Ty, blondas! Wynocha stąd z tym
papierosem.
- Zmuś mnie – odpowiedział, uśmiechając się pod nosem.
- Zrób to – rzekł Itachi. – Albo go wyrzuć.
Sumisu spojrzał na wszystkich
spode łba swoimi jasnobrązowymi oczami. W końcu odwrócił się i wyszedł,
trzaskając drzwiami.
- No to dawajcie tego kurczaka – odezwał się Itachi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz