Padraig
właśnie przejechał swoją szablą po ramieniu Itachiego. Ten szybko mu oddał,
rozcinając przeciwnikowi nogę. Oboje mieli już kilka ran po walce i byli
zmęczeni. Jednakże żaden z nich nie zaniedbał przez to władzy nad bronią.
Itachi zauważył, że Padraig stał niedaleko płomieni, które wcześniej wyznaczył.
To jest ten moment – pomyślał i
rozpoczął szybką serię ataków kataną. Padraig zaczął cofać się, wciąż
utrzymując gardę. W końcu nadepnął na płomień i poczuł, że pali mu się but.
Zaczął krzyczeć i wymachiwać szablą na prawo i lewo, usiłując ściągnąć obuwie.
Itachi musiał uważać, gdyż o wiele trudniej było mu przewidzieć ruchy
przeciwnika. Zrobił kilka uników i wytrącił mu szablę z ręki.
- Gdzie
pierścień? – spytał ostro White.
Zrobił
długą ranę wzdłuż tułowia Padraiga, jednak nie uszkodził serca. Irlandczyk
upadł na ziemię, uprzednio wyrzucając palący się but.
- Jesteś
głupcem, jeśli myślisz, że ci powiem – prychnął.
- I tak go
znajdę. Pozostawię cię przy życiu, żebyś patrzył, jak twój okręt znów połyka
morze.
- Ty
przeklęty gówniarzu…
- Nie
zwracałbym się tak do kogoś, kto może zrobić tak – rzekł i odciął kataną jego
nogę.
Kate
wprowadziła majtka do pomieszczenia, które niewiele różniło się wyglądem od
kajuty Itachiego. Jednak było tam dużo więcej bogactw, prezentujących się
okazale w obrębie wszystkich czterech ścian.
- Ojeeej.
Jun nie wie, czy ma brać też inne klejnoty – zmartwił
się.
- Myślę,
że twój kapitan wolałby, żebyś je wziął – stwierdziła dziewczyna. – Czyli
przyszedłeś po coś konkretnego?
- Tak. Jun
szuka pierścienia.
-
Niebieskiego?
- Tak.
Wiesz gdzie on jest? – spytał, a Kate kiwnęła potakująco głową. – Jest tutaj?
- Poszukaj
– odpowiedziała, skinąwszy głową.
Majtek
przyjrzał się nastolatce, po czym zaczął przewracać różne rzeczy. W końcu stanął
na środku kajuty, która po jego penetracji wyglądała, jakby przeszło po niej
tornado. Jun podszedł do regału z książkami i wskazał na niego palcem.
- Tu? –
zapytał, spoglądając na dziewczynę.
Ta
tylko pokręciła przecząco głową. Jun zaczął biegać po pomieszczeniu, aż
wszystkie papiery podleciały do góry. W końcu zatrzymał się i wbił wzrok w
podłogę.
- Tutaj –
rzekł zadowolony z siebie.
Kucnął
i podniósł klapę. Wyciągnął z niej dużą brązową skrzynię, zamkniętą na metalową
kłódkę.
- Ciężka.
Położył
ją na podłogę i uważnie przyjrzał się zamkowi.
- No nie!
Jak Jun ma to otworzyć?
- Kluczem
– powiedziała dziewczyna.
- Go też
Jun musi szukać? – jęknął z niezadowoleniem.
Kate
znikła na chwilę za drzwiami, a po chwili wróciła z metalową rzeczą w ręku.
- Co
zrobisz, gdy to zabierzesz?
- Jun
wróci na ląd. Sumisu zatopi statek.
-
Rozumiem. Proszę.
Dziewczyna
podeszła do niego i podała mu klucz. Nachyliła się i pocałowała majtka w
policzek.
- Jun
dziękuje – wyszczerzył się z lekkimi rumieńcami.
Otworzył
skrzynię i wyjął stamtąd złoty pierścień z błyszczącym, niebieskim, dużym
klejnotem. Piękny. Następnie włożył
inne bogactwa, rozrzucone po całym pomieszczeniu, do skrzyni, która i tak już
była nimi do połowy wypełniona. Następnie zaczął ją ciągnąć w stronę wyjścia.
- Będę ci
otwierać drzwi – zaproponowała Kate.
W
końcu, z pomocą nastolatki, rudzielec wszedł na górny pokład.
- Jun
dziękuje za pomoc – uśmiechnął się.
- Nie
musisz. Mam nadzieję, że twój kapitan będzie z ciebie zadowolony.
Kate
mówiła to z uśmiechem, lecz jej oczy wyraźnie się szkliły, a w głosie dało się
wyczuć nutkę żalu.
- Jun też
ją ma. Do zobaczenia.
Majtek
pomachał jej ręką i zszedł na ląd. Tam zauważył dwie postacie stojące za
płomieniami. Od razu zrozumiał, co się wydarzyło podczas jego nieobecności.
- Jun ma
pierścień, kapitanie! – zawołał.
- Chodź tu
– usłyszał głos Itachiego.
Rudzielec
natychmiast pokazał się u boku swojego pana.
- Nie
panuję już nad tym ogniem. Zabierz nas stąd – zażądał Itachi.
- Tak
jest! – zasalutował.
Majtek
złapał Padraiga za ubrania i wybiegł z nim za płomienny krąg. Wrócił po swojego
kapitana i przeniósł go obok Irlandczyka.
- Nie
miałeś problemów? – spytał Itachi.
- Nie.
Była tam miła pani, która pomogła Junowi. Jun bardzo ją polubił – uśmiechnął
się od ucha do ucha. – A ona chyba polubiła Juna.
-
Rozumiem. Najważniejsze, że masz to, co chciałem – rzekł siadając ciężko na
ziemi. – Teraz – krzyknął, odchylając się do tyłu.
Wtem
z kryjówki wyszedł Sumisu. Wziął jeden z metalowych koszy pojemników i
rzucił nim w okręt. Następnie wskoczył na niego, uderzając ogromną siłą w różne
miejsca. Maszty zaczęły zwalać się na pokład. A statek znacząco przechylił się
na jedną stronę i zaczął tonąć.
- Dejavu,
czyż nie, Padraig? Leżysz na wpół żywy i patrzysz jak twój statek powoli idzie
na dno.
- A żeby
cię…
- Nie
wiem, co czujesz…nigdy tak nie miałem. Ale mam nadzieję, że cierpisz.
- Tonie!
Tonie! – zaczął wołać rozentuzjazmowany rudzielec.
Itachi
pokręcił głową, widząc jak Jun biegał w kółko i wymachiwał rękoma, ciesząc się
z widowiska urządzonego przez Sumisu. Kapitan podniósł się na nogi i podszedł
powoli do skrzyni. Otworzył ją z radością sięgnął pierścień z niebieskim
klejnotem.
- Byłeś
głupcem, zabierając mi go – mruknął.
Przejechał
palcem po obręczy, zupełnie jakby głaskał błyskotkę. Jednak jego uwagę odwrócił
Sumisu, który zeskoczył na beton obok niego. Zwrócił się do Padraiga.
-
Odpokutujesz teraz – powiedział do niego. - Jun, każ rozpocząć przygotowania do
naszego powrotu na statek. Sumisu, spraw by Padraig zdychał długo. I pamiętaj,
żeby nie było dla niego szans na przeżycie – rozkazał.
- Tak
jest! – odpowiedzieli.
Majtek
pobiegł w stronę okrętu, a Itachi usiadł na ziemi, opierając się o skrzynię.
Był wykończony i wszystko go bolało. Przyjrzał się Sumisu, żeby zająć czymś
innym myśli. Bosman miał szerokie ramiona i umięśnionej postawie. W ustach
trzymał papierosa, co stanowiło nieodłączną część jego wizerunku. Włosy były
koloru blond, tak jak jego kilkudniowy zarost. Jasnobrązowe oczy świeciły się,
wpatrzone w żałosną postać Irlandczyka. Wyciągnął nunchaku. Itachi zwrócił więc
wzrok w stronę granatowego nieba odzianego jasnymi gwiazdami. Słyszał
uderzenia, pojękiwania i przekleństwa tuż obok siebie. Zerknął na chwilę, by
spojrzeć na swojego wroga, który wyglądał wręcz obrzydliwie. Dookoła niego było
mnóstwo krwi, a jedna ręka leżała wygięta pod nienaturalnym kątem. Itachi
rzucił okiem na swojego podwładnego, ale szybko wrócił do wpatrywania się w
niebo. Niesamowitą radość sprawił mu widok cierpiącego i powoli zabijanego
Padraiga. Jednak nigdy nie lubił patrzeć, jak bosman kogoś uśmiercał. Ta lubość w jego oczach jest nieludzka –
pomyślał. - Choć z drugiej strony, jestem
do niego trochę podobny. Zastanawia mnie, czy Itami kiedyś kogoś zabiła? Z
rozmyślań wybiło go zjawienie się rudego majtka.
- Już
płyną, panie kapitanie – wyszczerzył się.
- Z czego
się tak cieszysz? – zapytał Itachi.
- Bo Jun
uwielbia patrzeć, jak duże okręty toną i to jeszcze z załogą – odpowiedział
podekscytowany.
- Nie wspominałeś o jakiejś
kobiecie na statku?
- Tak. Jun mówił kapitanowi, że
pomogła mu miła pani – jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył.
- Zdajesz sobie sprawę, że ona też
poszła na dno? – spytał dobitnie.
Kąciki ust
majtka stanęły w naturalnym ułożeniu. Spojrzał się za siebie, a następnie na
morze. Odwrócił się.
- Czy to znaczy, że…?
- Nie zobaczysz jej więcej –
westchnął robiąc facpalma.
- No niee! Buuuuuu!
Uklęknął i
zaczął lekko uderzać pięściami w ziemię. Nagle zatrzymał się i wbił wzrok w
brzuch Itachiego.
- Co ty wyczyniasz? – zapytał
kapitan.
- Krew – wskazał palcem na
miejsce, w które się patrzył.
- Mam więcej ran – rzucił. –
Elliot zajmie się tym. Nie martw się – odpowiedział, podnosząc się i patrząc na
północny zachód. – Myślę, że już możemy iść na statek. Sumisu! Dołączysz do
nas, jak skończysz. I nie zapomnij zabrać skrzyni.
Dotknął palcami
pierścień, który wreszcie miał na palcu. Go
wezmę ze sobą – dodał w myślach.
- Ten klejnot jest dla kapitana
bardzo ważny, prawda? – zagadnął Jun, idąc przez obrzeża miasta Santiago De
Cuba.
- Nawet gdyby nie miał dużego
znaczenia i tak odebrałbym go w ten sam sposób. Jednakże akurat ten pierścień
faktycznie jest dla mnie ważny.
- Czy Jun może wiedzieć czemu?
- Jest pamiątką po osobie, którą
darzyłem wielkim szacunkiem i miłością, ale już dawno odeszła z tego świata.
- Jun rozumie.
Resztę drogi
przebyli w ciszy. Rudzielec odezwał się dopiero, gdy dostrzegł ich okręt. Wpakowali
na niego swoje szanowne tyłki Weszli na pokład, gdzie czekała na nich
Asuma.
- Widzę, że misja się powiodła –
stwierdziła, patrząc na dłoń Itachiego.
- Tak. Padraig zdycha w tym
momencie. Statek poszedł na dno.
- Łeeeeeee! – majtek przytulił się
do Asumy. – Jun nieszczęsny – jęknął.
Asuma spojrzała
pytającym wzrokiem na kapitana, poklepując niepewnie majtka.
- Sama się go zapytaj. Mnie już
wystarczająco powalił przytłoczył inteligencją. Pójdę do Elliot.
- Pójdę z tobą – postanowiła, po
chwili zamyślenia.
Kapitan skinął
głową, więc Asuma ruszyła za nim, wlekąc ze sobą Juna, który przyczepił się do
niej. Gdy tylko weszli, Itachi został popchnięty w stronę jednego z łóżek.
Lekarka spojrzała krzywo na Juna i Asumę.
- Nie patrz tak na mnie. To jemu
coś jest – oburzyła się Takamichi.
- Czym cię zraniono? – zapytała
Elliot, ignorując Asumę.
Podeszła do
szafki obok biurka i zaczęła w niej grzebać.
- Zwykłą szablą – odpowiedział
kapitan, rozglądając się po pomieszczeniu. – Gdzie jest Itamaki?
- Nie ma jej tu – rzuciła krótko,
wyciągając kilka rzeczy.
- Tyle zauważyłem. Gdzie jest?
- Nie wiem.
- Niech tu przyjdzie.
- Myślę, że to nie jest dobry moment
– rzekła sucho.
Postawiła
wszystko, co było jej potrzebne na szafce obok łóżka. Następnie położyła ręce
na biodrach i spojrzała znacząco na Asumę i Juna.
– Jeśli mam go opatrzyć, musicie
wyjść.
- Za chwilę. Kapitanie, kiedy
wróci Kikari? – zapytała Asuma.
- Co? – zdziwił się Itachi.
- Wysłałam ją po coś na ląd. Wróci
może jutro, może za parę dni. Idźcie już – ponagliła ich, używając tonu, który
nie przyjmował sprzeciwu.
Asuma
przyjrzała się badawczo lekarce. Coś ukrywasz – pomyślała, po czym odwróciła
się na pięcie i wyszła. Jun po chwili pognał za nią.
Tymczasem
Itamaki wisiała rozmawiając z Kikari, wciąż w tym dziwnym gorącym miejscu.
- Te plugawe skurczybyki chcą mnie
wykończyć – mruknęła. – Zmusili mnie do lewitacji nad tym durnym kotłem. Nie
trudno się domyślić, że długotrwałe latanie zużywa mnóstwo energii. Już nie
wspominając o tym, jaka głodna jestem. Zatłukę tego rudego smarkacza, że mnie
wywiózł na takie zadupie!
- Pomogę ci. Przez niego musiałam
po ciebie jechać. No i też jestem głodna. A to największy problem – dodała
Kikari.
Rozejrzała się,
sprawdzając, czy nikogo nie ma w pobliżu i zaczęła mówić ściszonym głosem.
- Chłopcy raczej po nas nie
przyjdą. Znalazłam już miejsce, którym możemy wyjść. Ale najpierw musimy
wydostać się stąd w jakiś sposób. Łańcuchy łatwiej zerwać, niż to coś, czym
jesteś otoczona. Próbowałaś to w ogóle zepsuć?
- Nie, wcale – sarknęła.
- No jak patelnią, to nie ma czemu
się dziwić – mruknęła pod nosem.
- Odwal się od mojej patelni. Po
za tym nie próbowałam nią. Wzięłam coś ostrego, ale to nic nie dało.
- Z czego to w ogóle jest? -
spojrzała się krzywo na bańkę.
- Skąd mam wiedzieć? Ale nie
wygląda na żaden materiał.
- Jutro musisz za wszelką cenę
wydostać się stąd. Chociaż na chwilę.
- Dobra, dobra – potaknęła
Itamaki. - Dam radę. To jest coś, co świetnie wychodzi Itami. Spróbuj się
przespać. Ja i tak nie mogę. Ty nie musisz pilnować, żeby nie spaść.
- Jeśli uda mi się zasnąć, to
będzie najdziwniejsze miejsce i najdziwniejsza poza w jakiej to się stanie.
- Powodzenia – uśmiechnęła się pod
nosem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz