czwartek, 19 lipca 2012

6 cz.3

Padraig właśnie przejechał swoją szablą po ramieniu Itachiego. Ten szybko mu oddał, rozcinając przeciwnikowi nogę. Oboje mieli już kilka ran po walce i byli zmęczeni. Jednakże żaden z nich nie zaniedbał przez to władzy nad bronią. Itachi zauważył, że Padraig stał niedaleko płomieni, które wcześniej wyznaczył. To jest ten moment – pomyślał i rozpoczął szybką serię ataków kataną. Padraig zaczął cofać się, wciąż utrzymując gardę. W końcu nadepnął na płomień i poczuł, że pali mu się but. Zaczął krzyczeć i wymachiwać szablą na prawo i lewo, usiłując ściągnąć obuwie. Itachi musiał uważać, gdyż o wiele trudniej było mu przewidzieć ruchy przeciwnika. Zrobił kilka uników i wytrącił mu szablę z ręki.
- Gdzie pierścień? – spytał ostro White.
Zrobił długą ranę wzdłuż tułowia Padraiga, jednak nie uszkodził serca. Irlandczyk upadł na ziemię, uprzednio wyrzucając palący się but.
- Jesteś głupcem, jeśli myślisz, że ci powiem – prychnął.
- I tak go znajdę. Pozostawię cię przy życiu, żebyś patrzył, jak twój okręt znów połyka morze.
- Ty przeklęty gówniarzu…
- Nie zwracałbym się tak do kogoś, kto może zrobić tak – rzekł i odciął kataną jego nogę.

Kate wprowadziła majtka do pomieszczenia, które niewiele różniło się wyglądem od kajuty Itachiego. Jednak było tam dużo więcej bogactw, prezentujących się okazale w obrębie wszystkich czterech ścian.
- Ojeeej. Jun nie wie, czy ma brać też inne klejnoty – zmartwił się.
- Myślę, że twój kapitan wolałby, żebyś je wziął – stwierdziła dziewczyna. – Czyli przyszedłeś po coś konkretnego?
- Tak. Jun szuka pierścienia.
- Niebieskiego?
- Tak. Wiesz gdzie on jest? – spytał, a Kate kiwnęła potakująco głową. – Jest tutaj?
- Poszukaj – odpowiedziała, skinąwszy głową.
Majtek przyjrzał się nastolatce, po czym zaczął przewracać różne rzeczy. W końcu stanął na środku kajuty, która po jego penetracji wyglądała, jakby przeszło po niej tornado. Jun podszedł do regału z książkami i wskazał na niego palcem.
- Tu? – zapytał, spoglądając na dziewczynę.
Ta tylko pokręciła przecząco głową. Jun zaczął biegać po pomieszczeniu, aż wszystkie papiery podleciały do góry. W końcu zatrzymał się i wbił wzrok w podłogę.
- Tutaj – rzekł zadowolony z siebie.
Kucnął i podniósł klapę. Wyciągnął z niej dużą brązową skrzynię, zamkniętą na metalową kłódkę.
- Ciężka.
Położył ją na podłogę i uważnie przyjrzał się zamkowi.
- No nie! Jak Jun ma to otworzyć?
- Kluczem – powiedziała dziewczyna.
- Go też Jun musi szukać? – jęknął z niezadowoleniem.
Kate znikła na chwilę za drzwiami, a po chwili wróciła z metalową rzeczą w ręku.
- Co zrobisz, gdy to zabierzesz?
- Jun wróci na ląd. Sumisu zatopi statek.
- Rozumiem. Proszę.
Dziewczyna podeszła do niego i podała mu klucz. Nachyliła się i pocałowała majtka w policzek.
- Jun dziękuje – wyszczerzył się z lekkimi rumieńcami.
Otworzył skrzynię i wyjął stamtąd złoty pierścień z błyszczącym, niebieskim, dużym klejnotem. Piękny. Następnie włożył inne bogactwa, rozrzucone po całym pomieszczeniu, do skrzyni, która i tak już była nimi do połowy wypełniona. Następnie zaczął ją ciągnąć w stronę wyjścia.
- Będę ci otwierać drzwi – zaproponowała Kate.
W końcu, z pomocą nastolatki, rudzielec wszedł na górny pokład.
- Jun dziękuje za pomoc – uśmiechnął się.
- Nie musisz. Mam nadzieję, że twój kapitan będzie z ciebie zadowolony.
Kate mówiła to z uśmiechem, lecz jej oczy wyraźnie się szkliły, a w głosie dało się wyczuć nutkę żalu.
- Jun też ją ma. Do zobaczenia.
Majtek pomachał jej ręką i zszedł na ląd. Tam zauważył dwie postacie stojące za płomieniami. Od razu zrozumiał, co się wydarzyło podczas jego nieobecności.
- Jun ma pierścień, kapitanie! – zawołał.
- Chodź tu – usłyszał głos Itachiego.
Rudzielec natychmiast pokazał się u boku swojego pana.
- Nie panuję już nad tym ogniem. Zabierz nas stąd – zażądał Itachi.
- Tak jest! – zasalutował.
Majtek złapał Padraiga za ubrania i wybiegł z nim za płomienny krąg. Wrócił po swojego kapitana i przeniósł go obok Irlandczyka.
- Nie miałeś problemów? – spytał Itachi.
- Nie. Była tam miła pani, która pomogła Junowi. Jun bardzo ją polubił – uśmiechnął się od ucha do ucha. – A ona chyba polubiła Juna.
- Rozumiem. Najważniejsze, że masz to, co chciałem – rzekł siadając ciężko na ziemi. – Teraz – krzyknął, odchylając się do tyłu.
Wtem z kryjówki wyszedł Sumisu. Wziął jeden z metalowych koszy pojemników i rzucił nim w okręt. Następnie wskoczył na niego, uderzając ogromną siłą w różne miejsca. Maszty zaczęły zwalać się na pokład. A statek znacząco przechylił się na jedną stronę i zaczął tonąć.
- Dejavu, czyż nie, Padraig? Leżysz na wpół żywy i patrzysz jak twój statek powoli idzie na dno.
- A żeby cię…
- Nie wiem, co czujesz…nigdy tak nie miałem. Ale mam nadzieję, że cierpisz.
- Tonie! Tonie! – zaczął wołać rozentuzjazmowany rudzielec.
Itachi pokręcił głową, widząc jak Jun biegał w kółko i wymachiwał rękoma, ciesząc się z widowiska urządzonego przez Sumisu. Kapitan podniósł się na nogi i podszedł powoli do skrzyni. Otworzył ją z radością sięgnął pierścień z niebieskim klejnotem.
- Byłeś głupcem, zabierając mi go – mruknął.
Przejechał palcem po obręczy, zupełnie jakby głaskał błyskotkę. Jednak jego uwagę odwrócił Sumisu, który zeskoczył na beton obok niego. Zwrócił się do Padraiga.
- Odpokutujesz teraz – powiedział do niego. - Jun, każ rozpocząć przygotowania do naszego powrotu na statek. Sumisu, spraw by Padraig zdychał długo. I pamiętaj, żeby nie było dla niego szans na przeżycie – rozkazał.
- Tak jest! – odpowiedzieli.
Majtek pobiegł w stronę okrętu, a Itachi usiadł na ziemi, opierając się o skrzynię. Był wykończony i wszystko go bolało. Przyjrzał się Sumisu, żeby zająć czymś innym myśli. Bosman miał szerokie ramiona i umięśnionej postawie. W ustach trzymał papierosa, co stanowiło nieodłączną część jego wizerunku. Włosy były koloru blond, tak jak jego kilkudniowy zarost. Jasnobrązowe oczy świeciły się, wpatrzone w żałosną postać Irlandczyka. Wyciągnął nunchaku. Itachi zwrócił więc wzrok w stronę granatowego nieba odzianego jasnymi gwiazdami. Słyszał uderzenia, pojękiwania i przekleństwa tuż obok siebie. Zerknął na chwilę, by spojrzeć na swojego wroga, który wyglądał wręcz obrzydliwie. Dookoła niego było mnóstwo krwi, a jedna ręka leżała wygięta pod nienaturalnym kątem. Itachi rzucił okiem na swojego podwładnego, ale szybko wrócił do wpatrywania się w niebo. Niesamowitą radość sprawił mu widok cierpiącego i powoli zabijanego Padraiga. Jednak nigdy nie lubił patrzeć, jak bosman kogoś uśmiercał. Ta lubość w jego oczach jest nieludzka – pomyślał. - Choć z drugiej strony, jestem do niego trochę podobny. Zastanawia mnie, czy Itami kiedyś kogoś zabiła? Z rozmyślań wybiło go zjawienie się rudego majtka.
- Już płyną, panie kapitanie – wyszczerzył się.
- Z czego się tak cieszysz? – zapytał Itachi.
- Bo Jun uwielbia patrzeć, jak duże okręty toną i to jeszcze z załogą – odpowiedział podekscytowany.
- Nie wspominałeś o jakiejś kobiecie na statku?
- Tak. Jun mówił kapitanowi, że pomogła mu miła pani – jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył.
- Zdajesz sobie sprawę, że ona też poszła na dno? – spytał dobitnie.
Kąciki ust majtka stanęły w naturalnym ułożeniu. Spojrzał się za siebie, a następnie na morze. Odwrócił się.
- Czy to znaczy, że…?
- Nie zobaczysz jej więcej – westchnął robiąc facpalma.
- No niee! Buuuuuu!
Uklęknął i zaczął lekko uderzać pięściami w ziemię. Nagle zatrzymał się i wbił wzrok w brzuch Itachiego.
- Co ty wyczyniasz? – zapytał kapitan.
- Krew – wskazał palcem na miejsce, w które się patrzył.
- Mam więcej ran – rzucił. – Elliot zajmie się tym. Nie martw się – odpowiedział, podnosząc się i patrząc na północny zachód. – Myślę, że już możemy iść na statek. Sumisu! Dołączysz do nas, jak skończysz. I nie zapomnij zabrać skrzyni.
Dotknął palcami pierścień, który wreszcie miał na palcu. Go wezmę ze sobą – dodał w myślach.
- Ten klejnot jest dla kapitana bardzo ważny, prawda? – zagadnął Jun, idąc przez obrzeża miasta Santiago De Cuba.
- Nawet gdyby nie miał dużego znaczenia i tak odebrałbym go w ten sam sposób. Jednakże akurat ten pierścień faktycznie jest dla mnie ważny.
- Czy Jun może wiedzieć czemu?
- Jest pamiątką po osobie, którą darzyłem wielkim szacunkiem i miłością, ale już dawno odeszła z tego świata.
- Jun rozumie.
Resztę drogi przebyli w ciszy. Rudzielec odezwał się dopiero, gdy dostrzegł ich okręt. Wpakowali na niego swoje szanowne tyłki Weszli na pokład, gdzie czekała na nich Asuma.
- Widzę, że misja się powiodła – stwierdziła, patrząc na dłoń Itachiego.
- Tak. Padraig zdycha w tym momencie. Statek poszedł na dno.
- Łeeeeeee! – majtek przytulił się do Asumy. – Jun nieszczęsny – jęknął.
Asuma spojrzała pytającym wzrokiem na kapitana, poklepując niepewnie majtka.
- Sama się go zapytaj. Mnie już wystarczająco powalił przytłoczył inteligencją. Pójdę do Elliot.
- Pójdę z tobą – postanowiła, po chwili zamyślenia.
Kapitan skinął głową, więc Asuma ruszyła za nim, wlekąc ze sobą Juna, który przyczepił się do niej. Gdy tylko weszli, Itachi został popchnięty w stronę jednego z łóżek. Lekarka spojrzała krzywo na Juna i Asumę.
- Nie patrz tak na mnie. To jemu coś jest – oburzyła się Takamichi.
- Czym cię zraniono? – zapytała Elliot, ignorując Asumę.
Podeszła do szafki obok biurka i zaczęła w niej grzebać.
- Zwykłą szablą – odpowiedział kapitan, rozglądając się po pomieszczeniu. – Gdzie jest Itamaki?
- Nie ma jej tu – rzuciła krótko, wyciągając kilka rzeczy.
- Tyle zauważyłem. Gdzie jest?
- Nie wiem.
- Niech tu przyjdzie.
- Myślę, że to nie jest dobry moment – rzekła sucho.
Postawiła wszystko, co było jej potrzebne na szafce obok łóżka. Następnie położyła ręce na biodrach i spojrzała znacząco na Asumę i Juna.
– Jeśli mam go opatrzyć, musicie wyjść.
- Za chwilę. Kapitanie, kiedy wróci Kikari? – zapytała Asuma.
- Co? – zdziwił się Itachi.
- Wysłałam ją po coś na ląd. Wróci może jutro, może za parę dni. Idźcie już – ponagliła ich, używając tonu, który nie przyjmował sprzeciwu.
Asuma przyjrzała się badawczo lekarce. Coś ukrywasz – pomyślała, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła. Jun po chwili pognał za nią.

Tymczasem Itamaki wisiała rozmawiając z Kikari, wciąż w tym dziwnym gorącym miejscu.
- Te plugawe skurczybyki chcą mnie wykończyć – mruknęła. – Zmusili mnie do lewitacji nad tym durnym kotłem. Nie trudno się domyślić, że długotrwałe latanie zużywa mnóstwo energii. Już nie wspominając o tym, jaka głodna jestem. Zatłukę tego rudego smarkacza, że mnie wywiózł na takie zadupie!
- Pomogę ci. Przez niego musiałam po ciebie jechać. No i też jestem głodna. A to największy problem – dodała Kikari.
Rozejrzała się, sprawdzając, czy nikogo nie ma w pobliżu i zaczęła mówić ściszonym głosem.
- Chłopcy raczej po nas nie przyjdą. Znalazłam już miejsce, którym możemy wyjść. Ale najpierw musimy wydostać się stąd w jakiś sposób. Łańcuchy łatwiej zerwać, niż to coś, czym jesteś otoczona. Próbowałaś to w ogóle zepsuć?
- Nie, wcale – sarknęła.
- No jak patelnią, to nie ma czemu się dziwić – mruknęła pod nosem.
- Odwal się od mojej patelni. Po za tym nie próbowałam nią. Wzięłam coś ostrego, ale to nic nie dało.
- Z czego to w ogóle jest? - spojrzała się krzywo na bańkę.
- Skąd mam wiedzieć? Ale nie wygląda na żaden materiał.
- Jutro musisz za wszelką cenę wydostać się stąd. Chociaż na chwilę.
- Dobra, dobra – potaknęła Itamaki. - Dam radę. To jest coś, co świetnie wychodzi Itami. Spróbuj się przespać. Ja i tak nie mogę. Ty nie musisz pilnować, żeby nie spaść.
- Jeśli uda mi się zasnąć, to będzie najdziwniejsze miejsce i najdziwniejsza poza w jakiej to się stanie.
- Powodzenia – uśmiechnęła się pod nosem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy