Kikari powoli podniosła
się z ciała Nicole. Nie mogła patrzeć na jej twarz, na której wciąż błąkał się
uśmiech. Nicole nie raz jej powtarzała, że jeśli miałaby umrzeć, to tylko w jej
obronie. Kikari odpowiadała, że nigdy do tego nie dopuści. Ale właśnie okazało
się, że nie dała rady jej ochronić. Czuła się winna. Najchętniej zostałaby przy
niej cały dzień. Miała wrażenie, że tylko Ratu mógłby ją stąd zabrać. Nagle
zabrakło jej chęci do przejęcia tronu. W tej chwili pragnęła jedynie zaszyć się
gdzieś, gdzie wszyscy daliby jej spokój. Niech
Ratu zostanie królem. Będzie lepszym władcą niż ja. Otarła mokre policzki,
po czym podczołga się do pistoletu i schowała go do kieszeni. Z trudem
podniosła się i zapłakana podeszła do okna. Zobaczyła, że jej ludzie weszli już
do pałacu. Jednak na placu, po którym beztrosko biegała jako dziecko, leżały
ciała. W jej domu znajdowali się martwi ludzie. Ta myśl przerażała ją, ale
jednocześnie uświadomiła jej, że Nicole zapewne nie była jedyną, którą oddała
życie w jej imieniu. Nagle poczuła przypływ czułości i przywiązania do swoich
ludzi. Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Ryan nie żyje. Teraz ja jestem prawowitą następczynią tronu. Muszę go
objąć, żeby moi ludzie mogli mieć godne życie. Wypuściła powietrze z płuc i
otworzyła oczy. Odwróciła się na pięcie, chwyciła swoją broń, stała się
niewidzialna i wybiegła z komnaty. W ukryciu przemierzała korytarze. Nie
znalazła na nich zbyt wielu ludzi. Z początku chciała zabić każdego, kto
przetnie jej drogę. Potem jednak okazało się, że takimi osobami najczęściej
byli przerażeni służący. Nie miała powodów, żeby ich uśmiercać. Dlatego nie
zwracała na nich uwagi i biegła dalej. W końcu zaczęła słyszeć wyraźniej
odgłosy walki. Przyspieszyła i w końcu wbiegła na szczyt wielkich schodów
prowadzących na główny hol. Na dole toczyła się bitwa. Kikari szybko zauważyła,
że niektórzy ludzie dworu również walczyli przeciwko żołnierzom Ryana. Przeszła
kawałek dalej i schowała się za kolumną. Przygotowała łuk, po czym wystrzeliła
kilka pocisków w dół. Następnie przeskoczyła do podpory obok i ponowiła atak.
Starała się trafiać w przeciwników tych, którzy zdawali się mieć największe
problemy, co wychodziło jej nieźle. Nagle przez drzwi wkroczyła fala nowych
żołnierzy. Od razu zaczęli ostrzał bronią palną. Kikari zmrużyła oczy.
Przypomniała sobie treningi z Ratu z łukiem. Musiała strącać po kolei owoce z
pni drzew. Teraz muszę zrobić po prostu
to samo. Tylko że z ludźmi. Ale wśród nich mogą być osoby zastraszane. Skrzywiła
się. W takim razie tylko pierwszy rząd.
Napięła cięciwę, a następnie rozpoczęła ostrzał. Wyciągała po kolei strzały i
od razu je puszczała do przodu. Robiła to, jak najszybciej mogła. Nowo przybyli
żołnierze z pierwszego rzędu padali po każdym strzale. Wiedziała, że w końcu
odpowiedzą i tak się stało. Zmieniła pozycję i kontynuowała. Do jej uszu
dobiegły różne krzyki.
- Kto to robi?!
- Czy to jakiś duch?!
- To z łuku!
- Może to Ratu?!
- To księżniczka!
- Duch księżniczki?!
- Ona umarła?!
- Ona umarła?!
- To na pewno
księżniczka! Pomaga nam!
- Może i nawet duchowo!
- Walczmy w imię
księżniczki!
- W imię księżniczki! –
zabrzmiało w całej sali.
Kikari wybałuszyła oczy
i zobaczyła, jak wszyscy ponowili atak. Zupełnie jakby coś w nich wszystkich
wstąpiło. Czyżby tak działała nadzieja?
Rozległy się strzały i ku jej zdziwieniu, runęły w jej stronę. Schowała się za
kolumną i zauważyła, że żołnierze strzelali, gdzie popadnie, byle by w górę. W takim razie trzeba ich trochę oszukać.
Uśmiechnęła się do siebie i wypuściła kilka strzał zza swojej kryjówki.
Natychmiast ostrzał skupił się na tym miejscu. Kikari obserwowała, na jakiej
wysokości padały kule, po czym rzuciła się na podłogę i przeczołgała do
schodów. Przeszła na stronę dalszej poręczy i zjechała po niej. Przebiegła
przez tłum, wbijając rękoma strzały w żołnierzy.
- Co się dzieje?! –
rozległy się krzyki.
Kikari kręciła się
jeszcze chwile wśród ludzi, aż ustały odgłosy pistoletów. Wtedy wyszła
naprzeciwko grupy żołnierzy. Naprężyła na łuku kilka strzał i zgięła się w bok,
żeby łatwiej było jej wymierzyć. Uśmiechnąwszy się do siebie, uwidoczniła się.
- Witam żołnierzy.
Poddajcie się w tej chwili. Nie chcę was wszystkich zabijać - powiedziała
donośnie Kikari.
Wtedy w sali rozpętała
się burza krzyków i westchnień. Głosy zmieszały się tak, że Kikari nie mogła
nic zrozumieć.
- Cisza! – ryknęła.
Jej głos przedarł się
przez panujący gwar. Wszyscy umilkli i wstrzymali bitwy. Każdy wpatrywał się w
Kikari.
- Żołnierze Ryana,
zwracam się do was z prośbą, żebyście zostawili broń. Jesteście zobowiązani do
służenia swojemu władcy do dnia śmierci. Takowy nadszedł dziś. Wasza umowa
została zerwana, bo Ryan nie żyje. Jeśli chcecie służyć u mojego boku lub po
prostu mieć normalne życie, odłóżcie broń.
Żołnierze popatrzyli na
siebie nawzajem. Jedni z powątpiewaniem, inni z zaskoczeniem. Jednak żaden z
nich nie okazywał wrogości.
- I tak już zbyt wiele
krwi przelało się dzisiaj – dodała z goryczą.
Po dłuższej chwili
ciszy, jeden z żołnierzy rzucił pistolet na ziemię i podszedł do Kikari.
Uklęknął na jedno kolano, po czym wstał i stanął za nią. Za nim poszło kilku
kolejnych, a za nimi następni. W końcu w drzwiach zostało tylko pięciu
mężczyzn. Jeden z nich wystąpił na przód.
- Nie jestem w stanie
wybaczyć ci dawno temu popełnionej kradzieży, przyłączenia się do piratów, a
teraz zamordowania naszego króla. Dochodzenie do władzy po trupach nie jest
dobrą rzeczą.
Kikari wytrzymała wzrok
tego mężczyzny. Czuła na sobie spojrzenia wszystkich za sobą. Gdyby nie
sytuacja, w której się znalazła, wyzwałaby tego człowieka od najgorszych. Sama
nienawidziła Lalki Rogera za „dojście do władzy po trupach” i miała ochotę
uderzyć tego człowieka za to, że śmiał powiedzieć to samo o niej.
- Jako księżniczka,
nigdy niczego nie ukradłam. To nie czas i miejsce, żeby wszystko tłumaczyć.
Oznajmię wam tylko, że Ryan poinformował mnie o wszystkim tuż przed śmiercią.
Miałam dwóch świadków, jednak oboje zginęli w imię moje i jego. Na chwilę
obecną nie mam wam nic więcej do powiedzenia.
- Mam obiekcje, co do
tego – rozległ się męski głos.
Wszyscy spojrzeli w
stronę mężczyzny w mundurze, który wyszedł z tłumu.
- Byłem w ukrytym
przejściu wraz z moim kolegą i jedną służącą. Wszystko widzieliśmy. Choć nie
lubiłem naszego władcy, zawsze byłem lojalny względem niego. Dlatego też nie
jestem ślepy. W ich osobistych porachunkach – wskazał na Kikari - król Ryan
okazał się przebiegły i złamał zasady. Czyny księżniczki Souten były
uzasadnione, co nie jest jednoznaczne z usprawiedliwionymi.
Kikari patrzyła przez
chwilę na mężczyznę, po czym zwróciła się w kierunku piątki żołnierzy.
- Czy zgodzicie się
zostać w moim królestwie, jeśli stanę przed sądem? Jeżeli będzie chcieli dalej
służyć jako żołnierze, uszczęśliwi mnie to. Gdy zdecydujecie inaczej, pogodzę
się z tym. Teraz najważniejsze jest, żeby odbudować ten kraj, który zniszczył
Ryan.
- Z góry zakładasz, że
zostaniesz uniewinniona – zauważył.
- Oczywiście. Jak już
wspomniano, moje postępowania były uzasadnione. Nie sądzę, by mnie ukarano.
Aczkolwiek przyrzekam, że poniosę za wszystko odpowiedzialność.
Kikari spojrzała na coś za
plecami żołnierzy i zobaczyła unoszący się w oddali dym.
- Teraz przepraszam. Muszę
iść uwolnić niewinnych ludzi.
Odwróciła się do
żołnierzy stojących najbliżej.
- Pójdziecie ze mną?
- Tak jest, wasza wysokość
– odpowiedzieli wspólnie, kłaniając głowę.
Kikari uśmiechnęła się
delikatnie, odwróciła na pięcie i wybiegła z pałacu, a za nią podążyli trzej żołnierze.
Midoriko wpadła do
kajuty kapitana bez pukania. Spojrzał na nią, unosząc jedną brew do góry.
- Nie wiedziałam, że to
taka mała gnida! – oburzyła się i usiadła zbulwersowana na krześle.
- Kto?
- Lorraine!
- Co z nią nie tak?
- Wszystko – prychnęła
pod nosem. – Daj mi rum.
Itachi podniósł się z
krzesła przy biurku i podszedł do skrzyni. Wyciągnął z niej dwie butelki i
podał Midoriko jedną, następnie usiadł na fotelu naprzeciwko niej. Pociągnęła
spory łyk i spojrzała na kredens.
- Zdajesz sobie sprawę,
że Patrick zginie?
- Miałaś nie czytać jego
myśli – zmarszczył brwi.
- Czytałam Lorraine –
wystawiła mu język. - Była przy waszej rozmowie. Chociaż nie mogłam skupić się
na was, bo była przejęta czymś innym.
- Czym?
- Zołza czytała tę
księgę! Wstydzi się tego, bo Marmouget prosił, żeby tego nie robiła. Za
to jej święty doktorek sam ją przestudiował. Teraz jasne, dlaczego Roger go
zabił. Lorraine przeczytała to po ich wyjeździe, więc ją oszczędzili. Adele ją
lubiła.
- Mniejsza o to.
Co było tam napisane?
- Skarb Francisa
Drake’a spoczywa pod Pandą. Facet za swojego życia poniósł dwie wielkie klęski.
W Nombre de Dios i Panama City. Żeby uczcić swoje zwycięstwo z Venta Cruces
ukrył swój skarb na trzecim wierzchołku trójkąta, łączącego dwie przegrane.
- Bahamy –
wypalił bez zastanowienia. - Trójkąt na mapie. Nie może iść na wschód, bo nie
ma tam zbyt wielu wysp. Musiał schować go w miejscu, gdzie ciężko go znaleźć.
Czyli na większym archipelagu. Tam gdzie wyspy są najgęściej ustawione. Pewnie
też na najmniejszej. Tyle że on żył prawie trzysta lat temu. Nie ma możliwości,
żebyśmy nie natknęli się na siebie z Rogerem, jeszcze zanim znajdziemy Pandę.
Wtedy nie tylko będzie chciał zabić Patricka, ale Lorraine również.
- Przeżyłabym –
mruknęła Midoriko, kładąc nogi na drewniany stół.
- Jest lekarzem
– przypomniał jej.
Nagle
but Midoriko zapalił się. Skoczyła na równe nogi i zaczęła machać stopą. Po
krótkiej chwili płomień zgasł. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
- Ja na tym jem
– odpowiedział.
Midoriko
usiadła z powrotem, wciąż mierząc go morderczym spojrzeniem. Itachi wzruszył
ramionami napił się rumu.
- Nikt po za
nami i Junem nie może o tym wiedzieć. Na pewno mam na statku jakichś szpiegów –
oznajmił.
- Wiedziałabym o
tym.
- Niekoniecznie.
Nie mówię tylko o szpiegach Rogera. O innych. Ale ci inni potrafią przekazywać
mu informacje. Chociaż on i tak jakoś się dowie. Ważniejsze jest to, żeby nie
dowiedział się nikt po za nim.
- Dlaczego?
- Będziemy bić
się z bezwartościowymi ludźmi, zamiast szukać Pandy.
- Co zrobisz,
jeśli wygrasz i zdobędziesz skarb?
Itachi
spojrzał na nią z zaskoczeniem, po czym skierował wzrok na butelkę.
- Przecież
wiesz. Czytałaś myśli Lorraine. Chcę stworzyć odskocznię dla piratów. Nasze
własne miejsce. Nie takie jak Majotta. Tylko drugi dom.
- To dziwne, że
akurat ty chcesz stworzyć coś takiego. W końcu gdybyś chciał, mógłbyś wrócić do
swojej rodziny. Rodzice wykupiliby twoje życie. Jestem pewna, że jakoś mogliby
to zorganizować.
- Być może. Nie
wiem. Nie chcę tam wracać.
- Dlaczego?
- Bo nie należę
już do Anglii. Morze jest moją ojczyzną, a Fiery Raven domem. Gdy wiatr porywa
mi koszulę na piersi, w uszach słyszę ryk żywiołu, a na ustach czuję smak
słonej wody, to wiem, że tu jest moje miejsce.*
- Chyba nie
jestem prawdziwym piratem – westchnęła, upiwszy łyk rumu.
- Gdybyś mogła,
wróciłabyś na ląd. Dla ciebie mój świat też byłby dobry. Takich ludzi jest
naprawdę wiele. Nawet nie wyobrażasz sobie, ilu z nas chciałoby porzucić
piractwo i zostać zwykłymi żeglarzami. Ja i ty żyjemy jak w bajce. Ale załoga
czuje okropny znój przez cały czas. A wiem, że bez nich nigdzie bym nie
zaszedł. Dlatego staram się zdobyć jak najwięcej skarbu już teraz, żeby wynagrodzić
im to zawczasu. Z tego powodu zabieram ich na Majottę. A przede wszystkim,
właśnie ze względu na to muszę zdobyć ten skarb i podzielić się z nimi.
Midoriko
siedziała przez dłuższą chwilę w ciszy i wpatrywała się w swój rum. W końcu
pociągnęła spory łyk.
- Już rozumiem,
dlaczego ludzie tak ślepo za tobą podążają. Masz pasję i marzenia, za którymi
gonisz. To dobrze. Żałuję, że nigdy nie zapytałam Rogera, co zrobi ze skarbem.
Itachi
zaśmiał się i napił rumu. Midoriko uniosła brwi do góry w zdziwieniu.
Uzmysławiając sobie, że jego reakcja świadczy o tym, że mu powiedział,
nachyliła się i wpatrywała się w niego wyczekująco.
- „Będę skakał
ze skarbem nad twoimi zwłokami, dziękując Rogerowi, że zostałem jego dzieckiem
i pokonałem taką niedojdę jak ty” – powiedział Itachi z rozbawieniem. – Taka
była jego odpowiedź parę lat temu. Ale wydaje mi się, że Lalka Rogera na
dłuższą metę nie bardzo wiedziałby, co zrobić z tymi pieniędzmi. Sądzę, że
robiłby to samo, co do tej pory.
- Czyli siał
postrach na oceanach? – prychnęła z rozbawieniem.
- Dokładnie.
Obawiam się jednak, że to może nie być takie wesołe. Nie wiem, czy z czasem
jego zuchwałość nie pozwoliłaby na to, że zacząłby podbijać lądy. A piraci
naprawdę powinni trzymać się z daleka od nich.
- Dlaczego?
- Bo szczury są
lepsze na swoim terytorium. Mają politykę. My mamy swoje kodeksy. To jest dużo
lepsze. Choć to nas nazywają plugawcami,
posiadamy więcej honoru niż oni. Nie da się z nimi robić interesów.
Itachi
podniósł się i ziewnął. Podszedł do biurka, pochował swoje papiery i podszedł
do koi.
- Położę się już
– powiedział, usadawiając się na łóżku.
- Mogę przespać
się z tobą? – wyszczerzyła się.
Itachi
spojrzał na nią morderczym spojrzeniem, po czy odwrócił się do niej plecami.
- Żegnam.
- Grzeczny
piesek – zachichotała, po czym wyszła.
Midoriko
szła w zamyśleniu do swojej kajuty. Gdy doszła do niej, weszła do środka wzięła
swoją lalkę i położyła się. Wpatrywała się w niebieskie oczy swojej zabawki.
- Komu mam powiedzieć,
że widziałam u Lorraine, gdzie jest Panda?
* Nieco
przekształcony cytat Andrzeja Bogunki. Również w tamtych czasach jeszcze nie istniał,
dlatego nie ma cudzysłowu. Oryginał: ,,Co gna ludzi na morze? Jak to jest, że
kiedy wiatr porwie im koszulę na piersi, w uszach słyszą ryk żywiołu, a na
ustach poczują smak słonej wody, to wiedzą, że tu jest ich miejsce?”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz